www.warszawa.plLogin | Usenet | Klub | Linki
Tematy: AdministracjaHistoriaLudzieSpołecznośćGeografiaArchitekturaRozrywkaRozwójPrzyrodaTurystykaGastronomiaMediaEdukacjaKomunikacjaBezpieczeństwoSportUsługiKulturaProblemyPraca
Extra: MapaPanorama ▪ Wydawnictwa ▪ UE ▪ Galeria
reklama
Warszawa > Historia > Cmentarz powązkowski

Cmentarz powązkowski

Za bramą wielkiej ciszy (fot. Norbert Piwowarczyk)
Za bramą wielkiej ciszy
(fot. Norbert Piwowarczyk)

Powązki są pozostałością miasta, które obok istnieć przestało, zamordowane i obrócone w ruinę przez hitlerowców. To prawda, że możemy znowu mieszkać w całym zespole domów, ulic i placów będącym stolicą kraju, i że on zwie się dalej "Warszawa", a większość jego arterii nosi te same, co ongiś nazwy. Ale to już nie jest przedwojenna XVIII i XIX-wieczna Warszawa, po której zostały jeno przekazy ikonograficzne, pamięć coraz mniej licznej grupy obywateli, a jedynie kompletny, wszechstronny zapis jej codziennego bytowania ocalał na Powązkach. Zresztą gwałtownej, wielkiej przemianie uległo wszystko: mury odbudowane od fundamentów, nowocześniej, czasem ładniej, ale wewnątrz pozbawione nawarstwień tradycji, w starych meblach, dokumentach, konterfektach właścicieli, bo i ci się zmienili na ludność całkiem różną, z zewnątrz tutaj przybyła, a się teraz rządząca innymi prawami, w odmiennym ustroju, obyczaju i poszanowaniu dla wartości nowymi hasłami uformowanych.

Ile zwłok przyjęła dotąd poświęcona gleba Powązek? - To bardzo trudno obliczyć! Nie tylko dlatego, że kolejne zarazy i wojny zmuszały do chowania ich w mogiłach zbiorowych, ale też w okresie pokoju, w minionym stuleciu wielu zmarłych kładziono wprost do ziemi, a czas zacierał ślady owych grobów nietrwałych, jeśli w dodatku brakowało nad nimi serc troskliwych. Nawet jeśli historia oceniła potem wysoko tych zapomnianych! Wiadomo już, że na Powązkach pochowano wybitnego poetę romantyzmu, Antoniego Malczewskiego, autora poematu "Maria". Ale gdzie?... W nieznanym miejscu cmentarza truchleją kości, jakże bardzo za życia znanej, podziwianej w blaskach teatralnych kinkietów i oklaskiwanej pięknej aktorki w trupie Wojciecha Bogusławskiego - Agnieszki Truskolaskiej. Onże sam, antreprener królewski ma jeno tablicę na kościele, gdyż - aby dać miejsce pod kolejne rozbudowy świątyni - musiano zniszczyć i zatrzeć groby wielu sławnych Polaków. Prochy ich zostały przeniesione z kościoła Pijarów przy ulicy Długiej, gdy ten zamieniano około roku 1835 na cerkiew, aliści przenosiny nie na wiele się zdały...

W czasie powstania 1944 roku spłonęły prowadzone przez wiek z okładem księgi cmentarne, co wszystko razem zostawia pole ocenom najzupełniej dowolnym, supozycjom nawet, iż w ziemi powązkowskiej legło trzy miliony warszawian. Obliczenie Stanisława Szrenica jednak zdaje się najbliższe prawdy; wg jego opinii na Powązkach w ciągu ich dwóchsetlecia istnienia, pochowano około jeden milion umarłych.

Od samego zarania Powązek kładziono na nich ciała ludzi skromnych, znaczniejszych i wybitnych, za których trumnami szły tłumy żałobników. Dwieście lat od założenia Powązek wystarczyło aby zebrali się tam przedstawiciele wielu pokoleń, rozmaitych powołań i zawodów, wybitni i mało znaczni, ale którzy zostawili nagrobne ślady, na naszych oczach uzupełniając obraz epoki niezbędnym elementem, jak w łamigłówkach: jedna kostka czy litera pozwala dopiero odczytać całość należycie. Ktokolwiek wejdzie tu, za Bramę Wielkiej Ciszy, odnajdzie antenatów środowiska, umiejętności, przekonań, a z inskrypcji nagrobnych odczyta - w epigramatycznym skrócie - czym parali się i jak przysłużyli krajowi, nim odeszli. Wędrując między kwaterami, odnaleźć można groby pisarzy wojowniczych - Adolfa Nowaczyńskiego, Stanisława Cata-Mackiewicza i Melchiora Wańkowicza. Nieopodal prostodusznego bajkopisarza Jachowicza, po drugiej stronie katakumb, odpoczywa skromny za życia rejent Bolesław Leśmian, który w wolnych po kancelarii chwilach umiał pisać najbardziej czarownym słowem baśnie poetyckie, razem ulotne i trwale, tak że zachowały do dziś wszystkie swoje barwy i zapachy, co się nie udało ogromnie podziwianemu a teraz zapomnianemu najkompletniej prozaikowi Młodej Polski - Wacławowi Berentowi. Wszyscy ci ludzie sławni i zasłużeni, których cienie wywołane zostały wyżej, należą do oficjalnych dziejów narodu i kraju, wielokrotnie spisanych w woluminach, które łatwo odnaleźć na półkach bibliotek. W starej części Powązek trafia się na ogromne tumby rodzinne, kryjące po dwadzieścia trumien i więcej, a z samych krótkich inskrypcji na ich płytach odtworzyć można sagi wspaniałe i dramatyczne, jak losy kraju, w którym żyć rodzinom i umierać wypadało.

Jako rozległe mauzoleum dwustu lat trudnej sławy i chwały Warszawy, Powązki mają wiele znaczeń, zależnie od tego kto i po co tutaj przychodzi. Spacerując, niemalże czytać można tutaj, jakby w jedynej o tak skrupulatnym zapisie przechowywanej księdze-pamiętniku z życia dawnej Warszawy, co się działo z jej przewartościowaniem społecznym mniej więcej około połowy minionego stulecia. Oto, wraz z rozrostem cmentarza, coraz rzadziej widać grobowce arystokracji. Paradniejsze grobowce jęła stawiać sobie wkrótce zasobna w pieniądze, kulturę i - pretensje, warszawska burżuazja. Na tych grobowcach, zamiast tytułów rodowych i herbów, zaczynają pojawiać się przydawki do nazwisk zdobywane studiami i praktyką w coraz wyżej szanowanych zawodach: adwokat, doktor, sędzia, inżynier. Tumby zdobi się odtąd symbolami mądrości (sowa), nauki (księga), sławy - wieńce laurowe, u aktorów maski, u muzyków liry albo skrzypce. Symbole informują na Powązkach o pracy zawodowej i życiowych umiłowaniach ludzi, których tutaj chowano. Na grobie etnografa Zygmunta Glogera zobaczyć można odlaną w brązie chłopkę, która siedzi i przędzie. W kwaterze dziesiątej utrwalone zostały z fachową precyzją narty, które były sportową namiętnością pochowanej tam kobiety. Na płycie kryjącej prochy Adolfa Dygasińskiego w 84 kwaterze waruje mosiężny pies i na metalowej gałązce siedzi mysikrólik, aby przypomnieć, że ten bardzo oczytany literat z przełomu XIX i XX wieku z piękną wrażliwością serca opisywał zwierzęta.

Osobną grupę szacownej klienteli Powązek byli neofici. Ich wyjście z getta, związane często z awansem społecznym przejście do świata chrześcijan, wreszcie klamra ziemskich sukcesów - paradny grobowiec na Powązkach. Ponad wszystkie inne rody wybiła się jednak, w trzech pokoleniach związana z dziejami Warszawy, najbardziej dla miasta zasłużona i najdobitniej akcentująca swój polski patriotyzm, rodzina Kronenbergów. Protoplastą jej był Samuel Eleazar, urodzony w Wyszkowie w 1773 roku. Leopold, jedno z trzynaściorga dzieci Samuela - geniusz finansowy, zaczął dorabiać się w dwóch branżach: dzierżawionym monopolu tytoniowym i budowanych cukrowniach. Urodził się w 1812 r., a mając niewiele ponad trzydzieści lat, dał już wielkopańskie podwaliny rodzinie. Trudno byłoby zliczyć wszystkie przedsięwzięcia finansowe, w jakich brał udział. Wystarczy wspomnieć, że zajął się budowaniem kolei w Królestwie Polskim, ufundował wraz z grupą innych finansistów Bank Handlowy, założył też w Warszawie Szkołę Handlową, która następnie miała się rozwinąć w dzisiejszą Szkołę Główną Handlową. Zmarł nagle w Nicei w 1878 roku.

Ówczesne pogrzeby w wyższych sferach warszawskich były ceremonią posępnie wspaniałą. Wedle przyjętego z dawna obyczaju, zwłoki należało przez trzy dni zatrzymać w domu, gdyż obawiano się dość powszechnie letargu i przebudzenia w grobie. Wypadało przeto salon w mieszkaniu zamienić na kaplicę żałobną obitą kirem, z katafalkiem przybranym zielenią, obstawionym świecami w wysokich lichtarzach i tam już rodzina oraz przyjaciele domu żegnali się ze zmarłym. Po trzech dniach następowała eksporta z domu, o czym w latach międzywojennych dawano osobne zawiadomienia w prasie. Nazajutrz dopiero odprawiano uroczyste nabożeństwo w wybranym kościele, najchętniej u Św. Krzyża, skąd ruszał kondukt. W warunkach niewoli, przez cały XIX wiek, Powązki mimo chcąc, a z wielkim dla siebie pożytkiem, grały rolę niezależnego salonu rzeźby polskiej.

Po każdym powstaniu ukrócając polskość, carat nie tylko zakazał języka ojczystego uczniom szkół, nawet w przerwach między lekcjami, lecz także wykluczył jakiekolwiek czysto polskie akcenty w zewnętrznym wyglądzie miasta, przede wszystkim pomniki: posag Chopina mógł stanąć w Petersburgu, ale nie w Warszawie. Represje zelżały dopiero pod sam koniec stulecia, kiedy wyrażono zgodę na pomnik Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu, który był odsłaniany w asyście wielotysięcznych tłumów, ale w kompletnym milczeniu - na żadne przemówienia bowiem zgody nie dano! Gmach "Zachęty" jako miejsce, w którym plastycy mogliby proponować twory swego natchnienia do kupna zamożnym mecenasom, gotów był dopiero w 1903 r., a zresztą w Warszawie raczej istniał obyczaj przybierania salonów obrazami cenionych pędzli, niźli rzeźbami. Zostawały Powązki, jako rozległy teren zbywania dzieł na różne gusty, bez policyjnych hamulców. Tu można było uwieczniać w kamieniu i metalu podobizny osób gdzie indziej przez władze zaborcze źle widzianych, a w prasie o nowych nagrobkach dawano recenzje i wywiady z ich twórcami: smutna namiastka wernisaży w smutnym mieście. W rezultacie nawet rzeźbiarze wysokiej renomy, którzy w innych, wolnych i bogatych krajach Europy uważaliby sobie za despekt schodzenie na cmentarze - w Warszawie gotowi byli nawet zakładać, w spółkach z kamieniarzami, przycmentarne warsztaty zajmujące się dostarczaniem artystycznych nagrobków. Z czasem weszło to w tak dalece uświęconą tradycję, że kiedy Warszawa została już stolicą niepodległego państwa, czołowi artyści nadal przyjmowali zamówienia z Powązek. Starsi warszawianie, którzy pamiętają miasto sprzed kataklizmu hitlerowskiego, przypominają sobie na pewno jakże liczne w nim ozdoby z kutego żelaza przede wszystkim ale też i z żeliwnych odlewów. Rzemieślnicy zajmujący się artystycznym kuciem żelaza stanowili w Warszawie śmietankę wszelakiego majsterstwa, określali poziom kultury rzemiosła, a potem wyginęli, wymarli, lub - już po drugiej wojnie - warsztaty ich zniszczono podatkami skierowanymi przeciwko inicjatywie "prywatnej". Zmarniały też zostawione przez nich dzieła: ślicznie kute liczne poręcze balkonów - jeśli przetrwały bombardowania - zjadła rdza, posągi obalono, schody się zawaliły i do największej rzadkości w mieście należą takie powiązane z tradycją rzemieślniczą dzieła, jak lampadery i w żelazie kute ogrodzenie wokół pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Powązki natomiast, mimo wszystkie ciężkie przejścia, jakie ich także nie ominęły, mają do dzisiaj zachowane setki kunsztownych okratowań grobowców, bogato przybranych krzyży z metalu, lamp i wszelakich innych nawiązujących do przeszłości warszawskiego kowalstwa zabytków. Można wskazać kilka ledwo co najpiękniejszych by zachęciły do dalszych poszukiwań między cmentarnymi kwaterami.

Jakkolwiek w rezultacie ocalał, druga wojna światowa, na różnych etapach długiego trwania zagrażała śmiertelnie cmentarzowi Starych Powązek. Już we wrześniu 1939 r. grobowce jego zdruzgotane były pociskami artyleryjskimi Wermachtu i jako pierwszą zwalono całkowicie niemal kaplicę ufundowaną przez warszawskich miłośników teatru, w połowie minionego stulecia, wielkiej aktorce Wiktorynie Bakałowiczowej, jedynej w kraju uznawanej konkurentce Heleny Modrzejewskiej. Później, w roku 1942, nadleciały na miasto samoloty ZSRR, aby zniszczyć bombami węzeł przelotowy z zachodu na wschód, kolejowy dworzec Gdański sąsiadujący niemal z cmentarzem. Wobec gwałtownej obrony niemieckiej lotnicy musieli rzucać bomby z wysoka, przeto zamiast na dworzec spadły między najstarsze kwatery Powązek. Skoro, tuż po odwołaniu zagrożenia, kiedy syreny umilkły, ludzie zbiegli się - oczom ich przedstawił się widok infernalny!... Ogromne leje na miejscach zabytkowych grobowców. Rzeźby i całe kaplice wysadzone w powietrze. Rozbite fragmenty kamienne pomieszane ze szczątkami dawno zmarłych. Z chwilą wybuchu Powstania, na cmentarnych alejach zajęły pozycje hitlerowskie czołgi, żeby stąd ostrzeliwać Śródmieście, zarazem miażdżąc gąsienicami przybrzeżne groby, a legendy opowiadano o tym, jak w piwnicach największych grobowców ukrywali się ścigani powstańcy, robiąc z nich wypady na tyły niemieckiego pierścienia, coraz ciaśniejszym kręgiem dławiącego stolicę, która się poddać nie chciała. Później, kiedy wojna minęła i żywi musieli najpierw zająć się odbudową własnych domostw, pozostawiając zmarłych czasom sposobniejszym ku temu, cmentarzem zawładnął pomiot najnikczemniejszy wielkich ludzkich katastrof: hieny... Z gmachu katakumb pierwszy raz dach zerwały pociski we wrześniu 1939 r., zniszczenia dopełnił ogień w Powstaniu, a gdy staraniem zarządu cmentarza nazajutrz po wojnie nakryto cenną budowlę nowym dachem, okoliczna ludność rozniosła papę i drewno, aby takim sposobem, w najtrudniejszym okresie, zdobyć po kawałku dachu nad własnymi głowami. Później jednak wrócono do zadaszenia katakumb, lecz ich nisze ze starymi trumnami w większości - w górnych partiach - były już nie do uratowania i połowa zabytkowych epitafiów na kamiennych tablicach zniszczona bezpowrotnie. Dzięki zabiegom Kościoła i zarządu cmentarza, całość katakumb - z wyjątkiem tylnej ściany - pokryto nowym tynkiem, ścieżki uporządkowano, zniszczeń po bombach w narożniku między ulicami Powązkowską i Okopową uładzić się przecież nie dało - opatrzono więc te kwatery informacyjną tablicą, że ich nawierzchnie przeorała wojna i tak chyba winno pozostać: dla pamięci, przestrogi...

Po wojnie, wraz ze zubożeniem społeczeństwa Warszawy, zmalała na Powązkach liczba grobów pomyślanych i wykonywanych ambitniej, plagą cmentarza natomiast stały się tanie, przez byle jakie warsztaty standardowo produkowane nagrobki z lichych namiastek dawnych materiałów szlachetnych: z lastryka i marblitu. Że jednak cmentarz w roku 1965 uznany został za chroniony teren zabytkowy, przeto konserwator miejski we wczesnych latach siedemdziesiątych mógł wydać zakaz posługiwania się materiałową tandetą, która mimo wszystko - wbrew przepisom - wciska się jeszcze od czasu do czasu między stare kwatery. Równolegle przecież grobowcami w Alei Zasłużonych polecono zająć się Pracowniom Sztuk Plastycznych, dzięki czemu - a także nielicznym zamówieniom prywatnym - cmentarz wzbogacił się o pewną liczbę nagrobnych rzeźb i kompozycji plastycznych wartych uwagi.

Sztuka, jako wartość sama w sobie nie istnieje, a warta jest tyle ile dzieła jej obudzić mogą podziwu, albo wzruszenia u ludzi, którzy je odbierają, w dodatku rozmaicie w różnych pokoleniach uwrażliwieni. Bezmiar zaś omawianego przedmiotu i relatywna znikomość miejsca na ocenę, zmuszały do ograniczenia wyboru. Niech więc będzie on, ten szkic, zachętą do samodzielnego wędrowania alejami Powązek, szperania wśród ich kwater, jak odkrywcy, przekopujący się poprzez regały starych bibliotek. Stary cmentarz warszawski jest jak olbrzymia księga opisująca w różnych warstwach - bardziej i mniej ważnych, tyczących się spraw publicznych i osobistych - dzieje dwustu lat trudnej sławy i chwały stolicy fatalnie usytuowanej na europejskim rozdrożu.

Jerzy Waldorff
Za bramą wielkiej ciszy
 
Wersja do druku | Wyślij znajomym | Dodaj do ulubionych | Skocz na górę
Ludzie Fundacji | Wydawca | Informacje prasowe | Ochrona prywatności | Reklama | |
© 2002 Fundacja Promocji m. st. Warszawy Hosted by jHosting.pl - Java Hosting