www.warszawa.plLogin | Usenet | Klub | Linki
Tematy: AdministracjaHistoriaLudzieSpołecznośćGeografiaArchitekturaRozrywkaRozwójPrzyrodaTurystykaGastronomiaMediaEdukacjaKomunikacjaBezpieczeństwoSportUsługiKulturaProblemyPraca
Extra: MapaPanorama ▪ Wydawnictwa ▪ UE ▪ Galeria
reklama
Warszawa
 
2005-07-22, 09:00
Zocha, którą mąż porzucił... czyli 50 lat PKiN
Zadumał sie Wojtek Przygoński nad Pałacem.... (grafika: Jacek Rajewski) (Zobacz też ściągę z PKiN)
Zadumał sie Wojtek Przygoński nad Pałacem.... (grafika: Jacek Rajewski)
Zobacz też ściągę z PKiN
Propozycja napisania o Pałacu w kontekście jego 50-lecia wzbudziła we mnie mieszane uczucia.
Z jednej strony oczywiście tak, jesteśmy równolatkami (no, może na taki skośny sposób, gdzie liczy się chwila poczęcia), ale z drugiej strony…

Teraz muszę się przyznać do pewnej przypadłości.
Pamiętam każde zdjęcie obejrzane przed laty, pamiętam każdą przeczytaną książkę, gorzej- potrafię po latach wskazać gdzie jest interesujący mnie cytat.
Niestety, nie pamiętam nazwisk, twarzy, imion.
Zatem moi bliscy, chcąc mi przybliżyć swoje opowieści, traktują rzecz opisowo:
to jest Tato ta Zocha, którą mąż porzucił.
Ewentualnie: to jest ta Pani, która mieszka w klatce obok już od dwudziestu lat.

No i mnie dopadło, zostałem ukarany.
Objawia się to tak: czy pan jest tym facetem, który napisał pierwszą pracę magisterską na temat PkiN?. Czyli Zochą i tak dalej?…

Regularnie, jak tylko przypada jakaś okrągła rocznica, zgłaszają się do mnie ludzie z prośbą o napisanie czegoś o moim pierwszym naukowym(?) dokonaniu - PAŁACU.
A ja przecież tyle innych rzeczy robię doskonale.
Niech mnie ktoś wreszcie zapyta o jakiś przepis kulinarny, albo o najlepszy na rynku płyn do czyszczenia piekarników!.

Wróćmy jednak do Pałacu i powspominajmy.
Gdy w 1975 r. przyszedł czas wybierania seminarium magisterskiego wymyśliłem sobie, że napiszę dorodną (teraz się mówi "wypasioną") pracę na temat realizmu socjalistycznego, jako pretekstu używając wysokościowców moskiewskich (wysotnyje zdanja).
Wyboru nie miałem, mogłem pisać tylko u ówczesnego docenta, a potem oczywiście profesora- Andrzeja Jakimowicza, kierującego wtedy katedrą sztuki nowoczesnej powszechnej.
Moja propozycja nie spotkała się z entuzjazmem, no mówiąc wprost została odrzucona.
Zostawiono mi jednak promyk nadziei - „niech się Pan zwróci do docenta Jaroszewskiego”.
Tadeusz Jaroszewski kierował z kolei katedrą sztuki nowoczesnej polskiej.
Musiałem więc pomysł unarodowić.
I dlatego moja praca ma tak idiotycznie długi tytuł („Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, jako przykład nowego typu architektury socjalistycznej”) i dlatego tak mało w niej konkretnych danych technicznych.

Nie policzyłem pięter, okien, drzwi itp., bo mnie to po prostu nie interesowało.
To miała być praca o korzeniach i recepcji na gruncie polskim, tej niewydarzonej koncepcji realizmu socjalistycznego.
Słowem ikonologia, a nie ikonografia.

Ale reszta była już samą przyjemnością.
Zero wcześniejszych opracowań-dziewiczy temat, hulaj dusza… Pisałem kolejne rozdziały (równolegle pisał swą doskonałą pracę doktorską o socrealizmie Wojciech Włodarczyk- spotykaliśmy się na seminariach).
Tadzio (przepraszam, tak Go z miłością wielką nazywaliśmy) akceptował i dawał mi wolną rękę. Zostawiałem Mu kolejne wypociny w sekretariacie, a następnie dostawałem je przeczytane, z bardzo miłymi liścikami- i dalej pisałem, pisałem, pisałem.
Promotor (czyli Tadeusz Stefan Jaroszewski) odpuścił mi totalnie, poprawił może ze dwa przypisy, które się powtarzały.

A potem była obrona.
Trzech Panów: dyrektor instytutu- Piotr Skubiszewski (mediewista), Tadeusz Jaroszewski- promotor i Andrzej Jakimowicz(specjalista od sztuki tantrycznej)- koreferent.
Było miło.
Po obronie Jakimowicz (jedyny partyjny w naszym Instytucie, ale członek KZMP przed wojną - czyli stałych przekonań) powiedział mi, że musimy o tej pracy podyskutować.
Niestety nigdy do tego nie doszło.
A potem… bardzo dużo się działo.

Pisałem lepsze, czy gorsze prace o architekturze, przede wszystkim XIX w., a raz nawet sięgnąłem do średniowiecza.
Ale zawsze będę tym Przygońskim od PKiN - Zochą, którą mąż porzucił.


A teraz do meritum...


Będzie to historia przyjaźni – trudnej, bo nieodwzajemnionej i podarunku, który zamiast poprawić stosunki między przyjaciółmi, tylko je pogorszył, a do tego wszystkiego jest tak duży i brzydki, że nie można nawet myśleć o podrzuceniu go komuś innemu. Ponieważ uważamy, że nikt nie jest do końca zły, chcemy wierzyć, że chęć sprezentowania Warszawie tego swoistego „jajka – niespodzianki” spowodowały...


...wyrzuty sumienia tow. Stalina


Nasza opowieść rozpoczyna się w roku 1945, niedługo po tym jak wojska radzieckie, znudzone już niemieckim pokazem pt. „Jak w trzy miesiące zburzyć milionowe miasto „– wyzwoliły Warszawę.
Nie wiedzieć czemu Krajowa Rada Narodowa nie chciała pozostawić stolicy w Lublinie, a nie posiadając własnych środków na odgruzowanie choćby kawałka Warszawy zwróciła się do jedynego przyjaciela jakiego miała, czyli do ZSRR. Odpowiedź była natychmiastowa. Rada Komisarzy Ludowych powzięła uchwałę:

1. Skierować do Polski potrzebną ilość rzeczoznawców celem udzielenia pomocy w opracowaniu planu odbudowy Warszawy.
2. Uwzględnić apel rządu polskiego i udzielić pomocy materialnej i technicznej w zakresie 50% wydatków przewidzianych w planie odbudowy podstawowych dzielnic Warszawy.

Inicjatywę przejęła strona radziecka i 19 lutego przewodniczący misji ekonomicznej rządu ZSRR przy Rządzie Tymczasowym RP W. Pronin wystosował do Bolesława Bieruta i Edwarda Osóbki Morawskiego pismo z propozycją rozpatrzenia przez KRN planu odbudowy Warszawy na 1945 rok. Już w pierwszej dekadzie marca lustrowała stolicę zapowiedziana w uchwale Rady Komisarzy Ludowych grupa specjalistów radzieckich z premierem rządu ukraińskiego Nikitą Chruszczowem na czele. Jak stwierdził pierwszy powojenny prezydent Warszawy Stanisław Tołwiński:

”W ciągu czterech dni zapoznali się oni ze stanem faktycznym i przedstawili pogląd na sprawy, których załatwienie przede wszystkim musi być zapewnione. Jest to jak gdyby punkt zwrotny w dotychczasowej naszej organizacji pracy związanej z odbudową Warszawy.”

Był to rzeczywiście punkt zwrotny, bo pokrywanie kosztów odbudowy połowy stolicy skończyło się na wizycie specjalistów.

Co prawda, jak wspomina Osóbka Morawski

„Innym razem Stalin nawiązał do tej sprawy i oświadczył, że Rząd ZSRR odbuduje „kwartał”, to jest dzielnicę.”,

ale widać ważniejsze sprawy zajęły Wielkiego Inżyniera i odbudową Warszawy musieliśmy zająć się sami. I na tym moglibyśmy zakończyć historię nie dostarczonego podarunku, ale okazało się że współcześni nie przesadzali mówiąc o fenomenalnej pamięci tow. Stalina. Tu jednak musimy zastosować chwyt formalny znany nam z amerykańskiego kina.....


...minęło siedem lat...


Czy sumienie gryzło Wodza, czy był nadmiar pieniędzy w kasie – o tym dokumenty milczą. Grunt, że ni z tego ni z owego 5 kwietnia 1952 roku podpisano w Warszawie umowę, która przewidywała „Budowę w Warszawie siłami i środkami Związku Radzieckiego 28–30 piętrowego gmachu Pałacu Kultury i Nauki, objętości 800 000 metrów sześciennych, w celu rozmieszczenia w nim Polskiej Akademii Nauk, kulturalno – oświatowych organizacji młodzieży, pomieszczeń dla muzeów i wystaw, sali kongresowej, sal: koncertowej i teatralnej, oraz kinoteatru. Rząd ZSRR bierze na siebie wszystkie koszta związane z budową Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie poniesione zarówno w ZSRR jak i w Rzeczypospolitej Polskiej. No i jak tu nie wierzyć w prawdziwą przyjaźń. Towarzysz Stalin nie dotrzymał słowa Amerykanom, nie dotrzymał Anglikom – a nam dotrzymał. I nieważne, że podarunek nam się trochę spionizował i z połowy miasta, ewentualnie dzielnicy transmutował w drapacz chmur. Nieważne...


...będzie PAŁAC.


Umowa przewidywała przeprowadzenie przez stronę polską badań wstępnych miejsca przewidzianego na budowę. Z wyborem tego ostatniego nie było problemu, bowiem od pierwszych powojennych lat właśnie w okolicach zbiegu Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich przewidywano wzniesienie wielkiego reprezentacyjnego gmachu o przeznaczeniu społeczno – kulturalnym. Działka zaś w znacznym stopniu została oczyszczona pod budowę przez Niemców.
Strona polska terminowo wywiązała się z umowy: po przeprowadzeniu badań hydrologiczno – meteorologicznych i zbadaniu danych z ostatnich kilkudziesięciu lat, stwierdzono, że przewidywany gmach musi wytrzymać ciśnienie rzędu 1500 ton. Wykonano około 70 wierceń do badań geologicznych, sięgających czasami do 100 m. w głąb. Po przeprowadzeniu próbnych obciążeń fragmentów terenu płytami pancernymi wagi do 150 ton, stwierdzono, że warunki geologiczne gwarantują prawidłowe osiadanie budynku. Następnie przystąpiono do przygotowania placu budowy. Przesiedlono na Muranów, Mirów i Żoliborz 1433 osoby, rozebrano
125 000 metrów sześciennych budynków i ruin, a z placu budowy wywieziono ogółem 250 000 metrów sześciennych gruzu.
Strona radziecka pracowała w równie szybkim tempie.

Jak podkreślał publicysta „Stolicy”: ”Projekt zlecił Stalin, a więc opracowano go w sześć tygodni”.

Pierwszą czynnością było ustalenie wysokości gmachu. Dokonano tego starą metodą „łaty”, tyle, że przy wykorzystaniu współczesnej techniki.
Brano pod uwagę wysokość 100, 160 i 200 metrów (proszę zwrócić uwagę jak nam Pałac w oczach szczuplał i przystojniał). Ostateczną wysokość ustalono w następujący sposób:

„Nad narożnikiem Złotej i Marszałkowskiej krążył samolot obserwowany przez architektów z różnych punktów miasta. Gdy samolot osiągnął wysokość 220 metrów dano znać lotnikowi: Dość... Możecie lądować...Taka wysokość wystarczy, aby Pałac był zewsząd widoczny.”

Projektantem gmachu został Lew Rudniew, absolwent akademii petersburskiej i laureat nagrody stalinowskiej w 1949 r. za projekt Uniwersytetu Moskiewskiego im. Łomonosowa, który wzniesiono w latach 1949–1953. Doświadczenie projektanta, fakt istnienia gotowych wzorów w ZSRR, jak również niejako „wyspecjalizowanie” się budowniczych radzieckich we wznoszeniu określonego typu budynków wysokościowych, określały z góry przyszły kształt budowli. Był jednak jeden problem. Architekci musieli sprostać zadaniu zaprojektowania gmachu odpowiadającego hasłu architektury socjalistycznej w treści, ale i narodowej w formie. Ponieważ w Warszawie z wiadomych względów były problemy ze znalezieniem odpowiednich przykładów, a wszystkie biblioteki zostały definitywnie zamknięte przez Niemców – wyjście pozostawało jedno.
A więc na bok smutki: jedziemy za miasto.


Wycieczka...wycieczka...


Było miło, choć krótko.
Stowarzyszenie Architektów Polskich zorganizowało dla radzieckich projektantów trzydniowy objazd, ale i tych trzech dni starczyło by obejrzeć Kraków, Zamość, Kazimierz nad Wisłą, Sandomierz, Chełmno, Toruń i Gdańsk.
Pełni wrażeń wycieczkowicze powrócili do Moskwy, by już na początku maja 1952r. przywieźć do Warszawy szkicowy projekt PKiN w formie makiety. Za charakterystyczną cechę architektury polskiej bratni architekci uznali strzelistość, wobec czego nadali projektowi bardziej wysmukłe formy, niż widzimy w realizacjach moskiewskich (i jeśli nawet się mylili, to chwała im za to). Bezpośrednim wzorem sylwety, tak przynajmniej utrzymywali wycieczkowicze, były budowle gdańskie – wieża ratuszowa i kościół św. Katarzyny. Potwierdza to znany fakt, że najlepiej zapadają w pamięć ostatnie etapy podróży. Inną budowlą, która w widoczny sposób zaważyła na architekturze PKiN był krakowski Barbakan, który dobrze musieli zapamiętać architekci projektujący zewnętrzny kształt Sali Kongresowej.
Wycieczka zaowocowała też ukształtowaniem drobnego detalu architektonicznego, szczególnie w kształcie attyk, nawiązujących do attyk zamku w Baranowie i krakowskich Sukiennicach.

Jak doniosła „Stolica”:

„Do oceny projektu zaproszono 22 najwybitniejszych architektów polskich, wśród nich J.Sigalina, P.Biegańskiego, Z.Skibniewskiego, S.Tworkowskiego.[...] Przez dwa dni toczyły się obrady wśród polskich architektów nad makietą i planami PKiN. W trakcie dyskusji zaproszeni twórcy doszli do przekonania, że wygląd Pałacu trafnie oddaje charakterystyczne cechy architektury warszawskiej (?-autor)– ażurowość, dynamikę, uskokowość”.

Najwybitniejsi architekci chwalili też dobre proporcje i podkreślali rolę budowli jako symbolu przyjaźni między Polską i Związkiem Radzieckim. J. Bogusławski stwierdził, że:

„osiągnięte zostało wrażenie monumentalności. Koncepcja brył została ukształtowana prawidłowo. Nie ma wątpliwości, że gdy stanie PKiN, to polskie masy pracujące będą się z tego cieszyć i będą uważać, że to jest ich, że to jest swoje, że jest to wyraz sentymentów, jaki łączą narody radzieckie z polskim i odwrotnie”,

a wyraźnie wzruszony architekt m.st. Warszawy J. Sigalin wyznał, że

„im dłużej na ten projekt patrzę, tym więcej mi się podoba”.


Z tak entuzjastycznie przyjętym projektem autorzy powrócili do Moskwy i nadszedł...


...czas realizacji.


Tempo każdej budowy zależy przede wszystkim od przygotowania placu, rytmicznych dostaw materiałów budowlanych i odpowiedniego zaplecza technicznego. Te trzy warunki terminowego wykonania harmonogramu prac zostały przy budowie Pałacu ściśle wypełnione. Trzeba było przede wszystkim zakwaterować przybyły personel radziecki. Jego główną bazą stało się wybudowane w błyskawicznym tempie osiedle drewnianych domków na Jelonkach , wzniesione siłami robotników przybyłych z ZSRR. Wybudowano też większy obiekt przeznaczony na klub i kilka domów przewidzianych na zaplecze nowo powstałego osiedla. W ten sposób w niespełna dwa miesiące wybudowano osiedle, w którym zamieszkało 4500 budowniczych radzieckich. Reszta pracowników budowy mieszkała w hotelach robotniczych rozrzuconych po całym mieście.

Na Jelonkach umiejscowiono również w pełni zautomatyzowaną fabrykę betonu, która obsługiwana przez zaledwie 10 osób zaopatrywała budowę w 700 m. sześciennych betonu na dobę. Rytmiczność prac zależała przede wszystkim od sprawnego transportu, który jest newralgicznym punktem każdej dużej budowy, a w tym wypadku zadania były ogromne.
Wystarczy powiedzieć, że w trakcie prac dostarczono na plac budowy 50 000 ton cegieł i ceramiki, 50 000 ton betonu i zapraw, 16 000 ton stali i 10 000 ton prefabrykatów.
Na terenie Warszawy przygotowano trzy bazy materiałowe, znajdowały się one w odległości 6 – 10 km od PKiN.
Powołano specjalne przedsiębiorstwo transportowe do obsługi realizacji, wyjątkowo dobrze wyposażone w sprzęt.
Dysponowało ono 270 pojazdami silnikowymi i 30 przyczepami, obsługiwanymi przez ok. 300 kierowców.
Pomimo wielkości placu budowy nie mogło być mowy o składowaniu na nim na zapas potrzebnych elementów.
Zastosowano metodę montażu prefabrykatów i elementów stalowej konstrukcji wprost z platform samochodów. Stalowe dźwigary przywożone codziennie z hut radzieckich, były na krótki czas składowane w jednej z warszawskich baz materiałowych, by po przewiezieniu na plac budowy wprost z platformy ciężarówki zająć odpowiednie miejsce w szkielecie konstrukcyjnym Pałacu.
Pracą dźwigów kierowali z ziemi dyspozytorzy zaopatrzeni w krótkofalówki. Codziennie do Warszawy przybywało ok. 150 wagonów z materiałami budowlanymi.

O randze budowy świadczyło też wyznaczenie na jej kierownika wiceministra budownictwa ZSRR Georgija Karawajewa , a na naczelnego inżyniera Leonida Szczypakina – dwukrotnego laureata nagrody stalinowskiej.
Drugą nagrodę inżynier Szczypakin otrzymał za skonstruowanie dźwigu UBK, zastosowanego również przy budowie Pałacu.
Dźwigi za pomocą systemu bloczków same podnosiły się do góry po zamontowaniu odpowiedniej ilości konstrukcji.
Szyb, który w trakcie budowy pełnił rolę prowadnicy , po zakończeniu budowy stawał się szybem szybkobieżnej windy.

Trzy zastosowane przy budowie żurawie w zupełności wystarczały do montażu konstrukcji; przy ich użyciu czas zamontowania tony dźwigarów konstrukcyjnych trwał zaledwie 8 minut.
No właśnie – tempo.
Najlepiej zilustruje je kilka podstawowych dat dotyczących przygotowania fundamentów i montażu konstrukcji:
• 1 maja 1952 r.– przystąpiono do drążenia 10-metrowego wykopu pod fundamenty;
• 15 czerwca – po zgłębieniu wykopów rozpoczęto betonowanie i izolowanie podłoża. Zaczęto murować ławy fundamentowe;
• 21 lipca – rozpoczęto zbrojenie fundamentów;
• 4 października – skończono pracę przy fundamentach. Dla uczczenie XIX Zjazdu WKP(b) na sześć tygodni przed terminem przystąpiono do montażu konstrukcji;
• marzec 1953 – ukończono 10 kondygnacji. Mury Pałacu Młodzieży, Pałacu Sportu i Muzeum Przemysłu i Techniki podciągnięto do 4 piętra;
• czerwiec – rozpoczęto wypełnienie murami szkieletu części wysokościowej i do montażu ceramicznej okładziny na gotowych fragmentach;
• 16 października – zakończono montaż części wysokościowej gmachu. Użyto łącznie 16 000 ton stali. Budowniczowie uchwalili skrócenie montażu całości konstrukcji i oddanie jej wraz z iglicą do dnia 1 stycznia 1954 roku;
• 23 października – uchwalono, że na cześć XXXVI rocznicy Rewolucji Październikowej montaż zostanie ukończony 7 listopada 1953 r.;
• 3 listopada – ukończono montaż konstrukcji. Gotowa jest też kopuła Sali Kongresowej;
• 4 listopada – zmontowano dolną część iglicy;
• 6 listopada – całkowicie zakończono montaż. Osiągnięto ostateczną wysokość budowli – 227 m.


Należy sobie uświadomić, że i tak już napięty harmonogram budowy, przewidujący 18 miesięcy na prace montażowe, skrócono o jedną trzecią. Dowieziono, przekazano na odpowiednią wysokość i zamontowano 180 000 ton materiałów budowlanych.
Jednocześnie na niższych kondygnacjach pracowali murarze wznoszący dziennie ok. 500 m. sześciennych murów. Pamiętając ówczesną atmosferę w Kraju Rad, jak tu nie wierzyć że odpowiednia motywacja do pracy czyni cuda.
A tymczasem prezent od Chorążego Pokoju rósł w oczach, prezent musimy przyznać budowany z gestem,


bez liczenia się z kosztami.


Równie kolosalnym zadaniem, co wzniesienie konstrukcji PKiN było wybudowanie wnętrz tej monstrualnej budowli.
Ogółem należało opracować 3288 pomieszczeń, z których szczególnie wnętrza dolnych kondygnacji otrzymały wyjątkowo bogatą oprawę.

Trzeba też było zaopatrzyć Pałac we wszystkie niezbędne media: dla ogrzewania zastosowano tradycyjną metodę wodną; w odległości kilku kilometrów od budynku zbudowano specjalną stację cieplną.
Przed przeciągami zabezpieczają Pałac kurtyny cieplne umieszczone przy wejściach, a wnętrza są klimatyzowane.
Pod ozdobnymi wykładzinami ścian znajduje się dźwiękochłonny materiał – pemzolit.
Nie zapomniano też o funkcjach podstawowych, na wypadek nagłego zwołania jakiejś narady w Sali Kongresowej fotele prezydium podnoszone były automatycznie z podziemi w ciągu 7 minut i w takim czasie powracały w stan spoczynku.

Detal projektowano w następujący sposób: sztab budowy PKiN mieścił się w Warszawie, natomiast główna pracownia projektowa – w Moskwie.
Przy tak dużej skali realizacji nie można było poprzestać jedynie na kreślonych projektach.
Wybudowano, więc model Pałacu w skali 1: 100.
Na modelu umieszczano wszystkie projektowane detale architektoniczne wylepione w plastelinie i opracowane w wielu wariantach przez kilkanaście pracowni podległych naczelnemu architektowi. Niektóre detale, jak głowice kolumn czy gzymsy, umieszczano na modelach fragmentów elewacji i wnętrz, wykonanych w skali 1:10, lub 1:5.

No i jak tu nie mówić, że Pałac przypomina dzieło szalonego cukiernika?

Zaaprobowane projekty przesyłano do Warszawy i tu wykuwano je i lepiono rękami polskich i radzieckich rzemieślników.

Zgodnie z umową kamienny materiał dostarczyła strona polska.
Sprowadzono przede wszystkim granity – różowy i szary (ze Szklarskiej Poręby i ze Strzegomia) i wapień pińczowski; materiałów tych użyto do wykładania elewacji.
Do wnętrz zastosowano marmury kieleckie i śląskie (ze Sławniowic, Bolechowic i Szewc).
Na masową skalę użyto do wykańczania wnętrz drewnianych boazerii.
W Moskwie do opracowywania ozdób i wykończeń powołano specjalny Zakład Robót Wykończeniowych Głównego Zarządu Budownictwa Wysokościowego.

Skala, rozmach, a przede wszystkim niezwykłe nawet dla warszawiaków tempo budowy nieuchronnie doprowadziło do tego, że stał się.....


...PKiN przedmiotem badań naukowych.


Ni mniej, ni więcej tylko Polska Akademia Nauk powołała do życia specjalną Stację Naukowo – Badawczą, „w ramach, której polscy teoretycy i praktycy obserwowali uważnie wszystko co się działo na budowie, aby następnie przenieść te doświadczenia na polskie place budowy”.

Tym samym ulubione zajęcie Warszawiaków, czyli zaglądanie przez płot na budowę zyskało rangę naukową.

Niczym konkretnym to podpatrywanie nie zaowocowało, bo i nie mogło zaowocować.
Przeliczanie tempa wznoszenia kolejnych metrów sześciennych murów Pałacu na domy mieszkalne, szkoły czy przedszkola było zupełnie bez sensu.
W ZSRR wznoszenie niebotyków podyktowane było wyłącznie względami prestiżowymi, a więc koszty ich budowy były problemem drugorzędnym.
Małe doświadczenie budowniczych i konstruktorów radzieckich dyktowało im rozwiązania bezpieczniejsze, ale materiałochłonne – a więc droższe.
Tak więc, badania naukowe nad przodującymi metodami radzieckiego budownictwa nie przyniosły Polsce żadnych korzyści.
Styl realizmu socjalistycznego z nierozerwalnie z nim związaną architekturą porządkową był nie na polską kieszeń.
Zachwycając się tempem budowy PKiN, czy MDM nie chciano widzieć zastoju budowlanego w innych rejonach kraju.
Dla rozwiązania problemów mieszkaniowych tempo, jakość i materiałochłonność budowy Pałacu nie mogły być miarą.
Ale co się naukowcy naoglądali – to ich.

Najbardziej przykre w opowiadanej przez nas historii jest to, że główny darczyńca, Wielki Językoznawca nie doczekał radosnej chwili przekazania Polakom gotowego obiektu.
Nie ma jednak nic tak złego, żeby ostatecznie nie obróciło się na dobre.
Pomimo, że 9 marca 1953 roku pożegnaliśmy Wielkiego Wodza i Nauczyciela, to jednak pozostał z nami w sposób niematerialny.
Aczkolwiek jak widzimy to z perspektywy lat – wiążący. Szczęście to dotknęło nie tylko stolicę kraju, ale również Górny Śląsk.
7 marca 1953 roku Rada Państwa i Rada Ministrów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej podjęły następującą uchwałę:

„Dla uczczenia pamięci Wielkiego Wodza i Nauczyciela mas pracujących i Jego wiekopomnych zasług dla Polski, Rada Państwa i Rada Ministrów PRL uchwalają, co następuje:

1. Zgodnie z wnioskiem KW PZPR, Prezydium Katowickiej WRN i Prezydium RN m. Katowic oraz Katowickiego Wojewódzkiego Komitetu Frontu Narodowego, miasto Katowice przemianować na miasto STALINOGRÓD, a województwo katowickie na woj. Stalinogrodzkie;
2. Pałacowi Kultury i Nauki, stanowiącemu dar Związku Radzieckiego dla stolicy PRL, ofiarowany z inicjatywy Józefa Stalina, nadać nazwę PAŁACU KULTURY I NAUKI im. JÓZEFA STALINA;
3. Na placu przed Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina wznieść POMNIK JÓZEFOWI STALINOWI.

Podpisali

Przewodniczący Rady Państwa
Aleksander Zawadzki

Prezes Rady Ministrów
Bolesław Bierut”



Przez bardziej zaangażowaną część społeczeństwa zmiany te zostały przyjęte, nie bacząc na tragiczną ich przyczynę, z nieukrywaną radością.
Jak pisał Józef Sigalin:

„Swoją piękną i smukłą bryłą 22 m. wysokości [Pałac] organizuje sylwetę Warszawy, wskazuje gdzie jest ideologiczna kulminacja miasta. Taka oto jest rola PKiN – jednej z radzieckich budowli komunizmu dla Warszawy, Pałacu Stalina, na placu Stalina z pomnikiem Stalina.”

Z tym ostatnim wynikła przykra sprawa, która nie pozwoliła zrealizować konsekwentnie całego założenia pałacowego. Jak wspomina Włodzimierz Sokorski:

„W początkach lat pięćdziesiątych Dunikowski pracował nie tylko nad Głowami Wawelskimi. Rzeźbił również pomniki i głowy robotników, marynarzy i żołnierzy, a także popiersia: Wróblewskiego, Waryńskiego, Jarosława Dąbrowskiego, Lenina. Pokusił się także o niedoszły pomnik Stalina, który miał wszystkie szanse stanąć przed Pałacem Kultury i Nauki, gdyby Dunikowski w poczuciu własnej ideowej i artystycznej odpowiedzialności nie odszedł od tradycyjnego w owych czasach wzorca. Projekt jego pomnika nie mógł znaleźć uznania w świetle ówczesnych pojęć, lecz na tyle przytłoczył wszystkie inne, że pomnik Stalina został w ogóle odłożony ad acta”.

To dopiero musiała być rzeźba...
Jak by nie było została Warszawa jedynie z pomnikiem symbolicznym, a i to obecnie bez neonowej inskrypcji nad wejściem.

Zostawmy jednak te gorzkie żale i zajmijmy się rzeczą ważniejszą, oswajaniem przez publicystów i architektów już wzniesionego obiektu. Narzędziem służącym do zmieniania czarnego w białe było ukochane przez radziecką urbanistykę pojęcie...


...dominanty.


Świeżo przybyły z Moskwy doktorant Edmund Goldzamt tak to widział świeżym okiem:

„Śmiałe dźwignięcie wieżowca PKiN do wysokości 227 m. nie tylko wprowadziło go w panoramy Warszawy od strony rzeki, lecz uczyniło bezsporną dominantą tych panoram mimo usytuowania go w odległości ponad 2 km od brzegu, ok. 1,4 km od Skarpy i ok. 1 km od ciągu budowli i pionów zabytkowych. Istnienie tych właśnie odstępów przestrzennych ułatwiło zharmonizowanie sylwety wieżowca i innych akcentów sylwetowych, które towarzyszyć muszą pionowi PKiN, z układem przyskarpowych pionów zabytkowych”.

Jest to dosyć skomplikowane, ale dla wyjaśnienia powiedzmy, że takim pionowym akcentem przyskarpowym jest np. dzwonnica kościoła św. Anny.
Byli też zwolennicy dominanty absolutnej, np. Juliusz M. Zagórski:

”A więc, oczyścić ruiny, wyburzyć zaledwie kilka tam sterczących nie ciekawych gmachów – osadzić Pałac na pięknej, szerokiej i długiej osi perspektywicznej, tarasami schodzącej ku Wiśle – z jednej strony, a z drugiej – sięgającej do dalekiej fabrycznej Woli.[...] Kto orzekł i dlaczego, że północna ściana ul. Marszałkowskiej naprzeciw Pałacu ma w ogóle istnieć? Komu i na co ta ściana jest potrzebna? Chyba jedynie po to, żeby nam widok na Pałac raz i na zawsze zasłonić.”

No właśnie, – kto orzekł? I po co?

Kolejnym problemem było przekonanie Warszawiaków do wyższości wieżowca radzieckiego nad wieżowcem amerykańskim.
Zadanie to wzięła na siebie Katarzyna Hryniewiecka, po odbyciu (uwaga – znowu wycieczka!) podróży po ZSRR w gronie zaproszonych architektów polskich:

„Wieżowce moskiewskie zasadniczo różnią się od „wspaniałych” i reklamowanych wieżowców amerykańskich, które – dla nikogo nie jest to tajemnicą – są zmorą i grobem za życia wielu setek mieszkańców New Yorku czy Chicago. Wolno stojące wieżowce moskiewskie są budowane przede wszystkim z myślą o wygodzie człowieka w założeniach parkowych, wodnych, mają dużo światła, słońca i zieleni.”

O roli, jaką przywiązywali do Pałacu włodarze polskiej architektury świadczą zalecenia konkursu „na architektoniczne rozwiązanie Placu Zamkowego i związanego z nim obszaru Starego i Nowego Miasta w Warszawie”, ogłoszonego przez Stowarzyszenie Architektów Polskich.

Zalecenia konkursowe obligowały:
„Wzdłuż skarpy wiślanej na przestrzeni od Zamku do ul. Zakątnej powinna powstać wieloplanowa elewacja całości Starego i Nowego Miasta, z istniejącymi elementami sylwety, zarówno tego rejonu, jak i całości miasta,
a przede wszystkim z PKiN-em
-----------------------------
(podkreślenie autora).”


Dla uporządkowania otoczenia Pałacu powołano zespół autorski pracowni „Śródmieście” w skład, którego weszli: J. Bogusławski, B. Gniewski, W. Kłyszewski, J. Knothe, B. Kosecki, K. Marczewski, J. Mokrzyński, J. Pełka, S. Rychłowski, J. Sigalin, Z. Stępiński i E. Wierzbicki.
Zespół ten zaprojektował założenia placu okalającego Pałac i jego dalsze otoczenie.

Przyleganie placu do ul. Marszałkowskiej, będącej główną arterią stolicy, zasugerowało projektantom wyodrębnienie z całości otoczenia PKiN wielkiej płyty placowej o wymiarach 400 na 80 m. z przeznaczeniem jej do masowych demonstracji. Głównym jej akcentem miał być pomnik Stalina (naiwni nie wiedzieli, że sprawa się rypła).

Pomnik jako ognisko ideowe placu uzyskał rolę najważniejszego elementu kompozycyjnego. Na jego pion nakierowali projektanci szerokie przejścia wprowadzające na, jak go wtedy nazywali, „plac demonstracji”. Boczne części placu miały być zagospodarowane na kształt ogrodu z szerokimi alejami spacerowymi. Całość miała być obudowana domami mieszkalnymi, dostosowanymi skalą do PKiN, a na wprost elewacji głównej miał się znaleźć budynek Stołecznej Rady Narodowej, również słusznej wielkości. Architektura otaczająca PKiN miała do niego nawiązywać, a nawet go naśladować.

Na szczęście „z braku armat” zrealizowano tylko plac Defilad, który straszy moskiewską wielkością i jak na razie służy za targowisko. Parkowe założenie placu Stalina stało się skwerem, przez który można sobie skrócić drogę idąc od Świętokrzyskiej do Dworca Śródmieście. A poza wszystkim wybudowanie masywnego obrzeża placu, obniżyłoby może optycznie sam Pałac, jednak nienaturalnie zmonumentalizowało by ten fragment Śródmieścia. Nie może być przecież celem dostosowanie skali całego miasta do jednego budynku, co nie przeszkadza twórcom niektórych współczesnych wieżowców dążyć do tego celu. Być może, gdzieś tam, w Wielkiej Specjalnej Pracowni, przechadzając się pod rękę z Albertem Speerem, Lew Rudniew uśmiecha się szeroko.

Powstało dzieło, w którym równorzędną rolę co ta cała masa stali, kamieni i cegieł odgrywają...


...treści ideologiczne.


Podstawowy program ideowy budynku odnajdujemy już w jego nazwie – Pałac Kultury i Nauki.
Jest to (nie nowe zresztą w historii) podniesienia miejsca pracy lub odpoczynku do rangi paraświątyni. To bodaj jedyna radziecka realizacja zawierająca w sobie wszystkie elementy komunistycznej wizji życia.
W Pałacu pracuje się, odpoczywa, zdobywa wiedzę, obraduje.
Tu mieści się centrum myśli polskiej – Polska Akademia Nauk.
Tu wychowuje się młodzież i z pietyzmem przechowuje eksponaty, świadczące o rozwoju cywilizacyjnym.
Jest to gmach odpowiadający idealnie hasłu architektury socjalistycznej w treści i narodowej w formie (zakładając, że za narodową formę uznamy te wszystkie frymuśne ozdobniki wypatrzone przez wycieczkowiczów).
Zawiera on ponadto dodatkowe treści: jest symbolem internacjonalistycznej przyjaźni – jej pomnikiem.
Jeśli o pomnikach mowa, to jest przede wszystkim pomnikiem Nadziei Postępowej Ludzkości – Józefa Stalina.
Zawiera miejsce najważniejszych zebrań i zjazdów – Salę Kongresową.
Jest namacalnym dowodem siły ustroju socjalistycznego, a błyskawiczne tempo budowy miało być świadectwem nieograniczonych możliwości nowego człowieka, nowego ustroju.
Leczy kompleksy, bo jest Pałacem dla mas.

Pisano:

„Będzie Pałac. Nie gmach, nie olbrzymi wieżowiec, nie gigantyczny drapacz – lecz właśnie Pałac.[...] Pałac jako miejsce gdzie warszawiak najchętniej będzie odpoczywał po pracy. Gdzie młodzież będzie pracować i bawić się. Plac i jego kwietniki – miejscem relaksu najchętniej odwiedzanym. Pałac – najpiękniejszy gmach stolicy.”

Niezbyt chyba wierząc w domyślność nowego socjalistycznego człowieka twórcy PKiN nie poprzestali na treściach symbolicznych, i stworzyli dla Pałacu rozbudowany...


...program ikonologiczny.


Przewidzieli ozdobienie budynku szeregiem rzeźb umieszczonych na elewacjach pierwszej kondygnacji. Program rzeźbiarski materializuje treści ideowe tej świątyni socjalizmu.
Głównymi motywami są Nauka i Praca: umieszczone w niszach figury ostentacyjnie dzierżą księgi i atrybuty pracy – młoty, koła zębate, kielnie.
Na ten podstawowy program nakładają się inne, jak np. odpoczynek w postaci sportu (statuy ubrane w stroje sportowe i ściskające dysk, czy jakąś kulę).
Postaci wykonane w nadnaturalnej wielkości umieszczone są na wysokich postumentach; udrapowane w kombinezony robocze spoczywają na odrealnionych siedziskach symbolizując moc człowieka pracy w ustroju socjalistycznym.
Niektóre tulą dzieła Ojców Marksizmu – Leninizmu, co zostało pracowicie odkute na okładkach woluminów.
Figury umieszczone w niszach elewacji Sali Kongresowej ukazują przedstawicieli wszystkich ras zamieszkujących ziemię
One też dzierżą symbole nauki i mają ukazywać dostępność do wiedzy w nowym ustroju.
Stanowią poza tym jakby „kongres narodów” – co ma chyba unaoczniać treści internacjonalistyczne.
Program uzupełnia szereg postaci, reprezentujących różne sztuki, zaopatrzonych w stosowne atrybuty i utrzymanych w tym samym statyczno – robotniczym stylu Przed głównym wejściem umieszczono dwie siedzące figury, przedstawiające Mikołaja Kopernika i Adama Mickiewicza
Te dzieła Ludwiki Nitschowej i Jerzego Jarnuszkiewicza mają unaoczniać potęgę polskiej nauki i kultury i tylko one są wykonane przez polskich artystów.

Wszystkie pozostałe rzeźby zostały zaprojektowane w moskiewskiej pracowni Pałacu.
Modele wykonywano w miękkim materiale plastycznym, co pozwalało na wielokrotne ich poprawianie.

Zygmunt Stempiński tak opisywał widziane przez siebie projekty:

„Uwagę zwracają wykonane z plasteliny modele wielkich postaci z historii Polski, które zdobić będą elewacje PKiN. Świadczą one o wysokim poziomie rzeźbiarzy radzieckich, którzy mogą wylegitymować się bardzo wieloma pięknymi dziełami. Wiele figur rzeźbiarskich jest własnoręcznie szkicowanych przez mistrza Rudniewa”.

No cóż, każdy widzi to, co chce widzieć, a „wielkie postaci z historii Polski” i tak nie załapały się na elewacje.

Na wykonaniu figur zaważyło tempo budowy PKiN, w rzeźbach widać robotę różnych rąk, niektóre są po prostu źle zaprojektowane i po partacku wykonane. Sumarycznym odbiciem treści ideowych Pałacu jest płaskorzeźba umieszczona w portyku elewacji głównej, przedstawiająca apoteozę pracy socjalistycznej Również ona jest niechlujnie wyrzeźbiona (co dobrze koresponduje z jej treścią) i niefortunnie usytuowana; z daleka zasłaniają ją kolumny portyku, a z bliska kąt jest zbyt mały dla jej odczytania.


Historia okrutnie obeszła się z budynkiem najpełniej odpowiadającym doktrynie realizmu socjalistycznego, która chciała być wieczną i jedyną, a panowała nad Wisłą niespełna osiem lat.
Stał się PKiN symbolem zniewolenia i zdaje się nawet zmienienie go w wieżę zegarową niewiele tu pomoże.
Jest papierkiem lakmusowym prymitywnie rozumianej prawicowości i gdy tylko ktoś chce dowalić komunie, to realizuje się przez głoszenie hasła „uwolnić Warszawę od Pałacu”.
Szczególnie aktywni są tu politycy związani z branżą budowlaną, ale to akurat rozumiemy, bo przecież jakaż piękna działka budowlana marnuje się w centrum miasta.


Wojciech Przygoński
wojciech.przygonski(at)sws.org.pl


dodał/a: Michał Pawlik
Ludzie Fundacji | Wydawca | Informacje prasowe | Ochrona prywatności | Reklama | |
© 2002 Fundacja Promocji m. st. Warszawy Hosted by jHosting.pl - Java Hosting