|
| 2004-12-27, 08:08 Wstęp Wolny - Przestrzeń Redakcyjna |
| |
Od redakcji
Ja tylko standardowo przypomnę: piszcie do nas, piszcie!
-----------------------------------------
Do redakcji
Marcin Kędziorek życzy nam:
" Date: Mon, 20 Dec 2004 00:40:17 +0100 To: undisclosed-recipients: ; Subject: Zyczenia swiateczne
Życzę Wam zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, dużo radości i pogody ducha, śnieżnej zimy i szampańskiej zabawy sylwestrowej! "
Nawzajem!
A Vlepkarz Ziutek był w tym tygodniu na koncercie Beltaine w Kliprze:
18-go grudnia w tawernie Kliper na Woli zagrała formacja Beltaine z Katowic czyli Grzegorz Hoody z ekipą. Spodziewałem się, że jak śląscy Beltaini zagrają to będzie zawodowy klimacik i nie omyliłem się. Gdy dotarłem prosto z pracy na miejsce zespół właśnie rozstawiał się i kwadrans po 21-szej zaczęli grać a lider jak zwykle pełen był poczucia humoru i momentalnie rozgrzał publikę do zabawy. Oprócz instrumentali irlandzkich zabrzmiała też nuta bretońska oraz znane hiciory folku celtyckiego typu "Foggy Dew" (z wokalem Hoodego) a także trochę reeli i jigów. Oprócz tego Beltaini grali też trochę coverów zrobionych na folkowo - w tym główny motyw z "Gwiezdnych Wojen" i składankę góralską. Drugi set był równie wysokoenergetyczny. Beltaine Celtic Group to generalnie jedna z najlepszych kapel folku celtyckiego w Polsce jeśli chodzi o sceniczność i zabawę - poza tym płyta też jest w pełni profesjonalna. Koncert w Kliprze był naprawdę wart zobaczenia i usłyszenia - basik i lekko przesterowane skrzypce pruły powietrze jak w kapelach metalowych, bodhran chodził na pełnych obrotach, akordeon w tle dawał pogłos i sporo whistle'ów na tak zwanem przedzie dawały żaru. Do tego doszła niesamowita charyzma lidera grupy i klimat tawerny żeglarskiej - warto, naprawdę warto było wpaść do Klipra w zimną, grudniową niedzielę na muzyczną rozgrzeweczkę! V.Ziutek
-----------------------------------------
Tam byliśmy
sobota 2004.12.18, sympozjum "logika i jej zastosowania"
W Suplementach (patrz http://groups.yahoo.com/group/wstep_wolny_warszawa_suplementy/ ) zapowiadaliśmy, że w sobotę odbędzie się na mimuwie sympozjum na temat "logika i jej zastosowania". Wracałem akurat wtedy z pewnej piątkowej imprezy, więc zaszedłem. Byłem na dwa razy po pół wykładu, zrozumiałem jeszcze mniej, niż się spodziewałem, ale ogólnie było ok. Jeden facet mówił dobrze i ciekawie (mówił o gramatykach... dokładnie nie pamiętam), kolejny bąkał i się plątał; więc dość standardowo. Ogólnie - było fajnie, jakbym bardziej siedział w temacie to na pewno bawiłbym się jeszcze lepiej.
sobota 2004.12.18, kabarety "Fraszka" i "Zygzak"
A wieczorkiem Ula poszła chodzić po sklepach, a ja wybrałem się na Smolną na kabarety.
Najpierw - kabaret Fraszka. Sala wypełniona więcej niż po brzegi (ja siedziałem na korytarzu), i słusznie. Młodzi kolesie (studenci chyba), zaletą kabaretu było to, że żaden ze skeczy nie był oparty na standardzie, szablonie - w każdym numerze było coś nowego, ich, własnego. Fajny był jeden z ostatnich numerów - parodia kabaretu, czyli rozebranie i pokazanie, jak robi się standardowy występ kabaretowy. Gra słów, śmieszna postać (pan X, gdzie X należy do {Kazimierz, Edmund, Zdzisław}) i temu podobne ograne triki.
A drugi kabaret to było właśnie to, co parodiowała Fraszka. Ograne sztampy. Szkoda czasu, poszedłem do domu.
niedziela 2004.12.19, kabaret 41, "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie"
Kolejny kabaret na Smolnej. Ej, ale to nie był kabaret, tylko takie coś a'la musical. Takie dość typowe przedstawienie z domu kultury. Prosta fabuła, do tego śpiewają i tańczą, w większości standardowe (nie swoje) przeboje. Na minus: fabuła, dialogi i gra aktorów jak z "Wujka Dobra Rada". Na plus: dobre nagłośnienie, ładne światełka, puszczali dymy, więc wyglądało profesjonalnie. Jak do kogoś przyjedzie rodzina z prowincji (do mnie przyjeżdża, bo sam jestem z prowincji), można zaprowadzić.
niedziela 2004.12.19, wycieczka do Wiśniowej Góry
W niedzielny poranek Piotrek mnie wyciągnął na wyprawę za miasto. Nie było planu dokąd, ważne było jak. Jak oznaczało przejażdżkę autobusem. Wyruszyliśmy koło 11:00, ale było juz tak dużo ludzi na ulicach i w autobusach, że wsiadaliśmy tylko do dość pustawych tramwajów i autobusów. Po co mieliśmy się dusić i tłuc, skoro wyruszaliśmy na przyjemną wyprawę, a poza tym nigdzie nam się nie spieszyło. Ostateczny wybór transportu padł na autobus 147, bo nazwa przystanku docelowego mi się spodobała: Wiśniowa Góra. Nie spodziewałam się kwitnących drzew i krainy mlekiem płynącej, ale i tak było fajnie. Przejechaliśmy całą trasę z mapą w łapkach, śledziliśmy każdy zakręt i każde skrzyżowanie. Zaparowane szyby autobusu przecierałam rękawiczką. Do przystanku docelowego dojechało nam się bardzo szybko. Dopytaliśmy pana kierowcę jak często odjeżdża stamtąd (co 20-30 minut) i poszliśmy przed siebie. Wybraliśmy uliczkę Mchów. Szło się właściwie lasem, wokół przyjemne sosnowe drzewostany, nawet strumyk jest tam fajny, z mostkiem. Mijaliśmy wytwórnie betonowych elementów, jakieś domy ukryte wśród drzew. Podobała mi się ulica Tramwajowa, bo była piaszczysta, wyboista i nigdy, ale to przenigdy nie ma szans by stać się równiutką i żelazną drogą. Tramwajowa doprowadziła nas do szosy głównej i ku naszej radości okazało się, że doszliśmy do Starej Miłosnej :) Naszą uwagę przykuł drewniany, nieduży, bardzo ładny kościół. Wyglądał trochę tak jakby go zabrano z gór. Niestety była msza i nie wchodziliśmy do środka, kiedyś może wybierzemy się tam jeszcze raz. Potem nazbieraliśmy gałęzi choinkowych (na polanie za kościołem było wyrzuconych duuuużo gałęzi ze świerków i sosen, to sobie wzięliśmy garść) i poszliśmy na autobus. Po ok. 20 minutach wsiedliśmy w prawie pusty 137 i siuuup - byliśmy już na Grochowskiej i koło domu Piotrka. Tam zrobiliśmy na oknie girlandy i stroiki z gałęzi iglaków. Piotrek zapalił świeczkę i zrobiło się tak pięknie, świątecznie i domowo, prawie wiejsko, że aż się wzruszyłam. Tak. Pięknie było na wyprawie i po wyprawie. Weźcie i Wy też się przejedźcie jakimś autobusem, weźcie mapę Warszawy i koniecznie pojedźcie do Wiśniowej góry. Przypominam, na pętli wejdźcie na ulicę Mchów. Potem będzie już tylko ładniej. Ula
środa 2004.12.22, ruskie filmy w Zachęcie
No i znowu przeszedłem się na pokaz ruskich filmów do Zachęty. I znowu standardowo, czyli dobrze. Zaczęło się o czasie, projektor działał, a sam film taki, jak zapowiadali. Czyli jeśli ktoś lubi takie filmy (ja na przykład lubię), to powinien tam być. Te pokazy ruskich filmów w Zachęcie będą trwać jeszcze chyba do lutego, w każdym razie będziemy je zapowiadać w WW, więc zachęcam.
-----------------------------------------
Tam będziemy
W tym tygodniu na pewno będziemy (a przynajmniej ja - Piotrek) na ruskich filmach w Zachęcie.
| |