|
| 2004-09-23, 17:03 Wstęp Wolny (Strefa Redakcyjna) |
| |
Od redakcji Wstępyu Wolnego:
Festiwal Nauki jest czarnym koniem imprez w Warszawie. Bezkonkurencyjnie wygrywa pod względem bogactwa oferty i różnorodności prezentowanych zagadnień. Gorąco zachęcamy do przejścia się chociaż na kilka spotkań. Zachecamy cały czas do pisania do nas listów. Mogą być laurki, mogą być listy kreatywnie krytyczne, mogą być pozdrowienia z osiedla w Białołęce. Naprawdę lubimy czytać listy. Piszcie!
I jeszcze jedno. Dziś w WW są tasiemce informacyjne, trochę ciężko się przez to przebić - ale skoro puściliśmy to, to znaczy, że były tego warte. Mam nadzieję, że też tak uważacie. Pozdrawiam niejesiennie :) Ula
Do redakcji Kolega Ziutek jest naszym stałym korespondentem z imprez :) Zobaczcie co tym razem ciekwego przeżył.
Dni Transportu Publicznego - relacja
W dniach 18 i 19-tym września w Warszawie i Grodzisku Mazowieckim odbywała się kolejna edycja Dni Transportu Publicznego. Pierwszego dnia ze zrozumiałych, V-to Skitorowych względów nie brałem w "DTP" udziału (chociaż przejazd wąskotorówką to też w pewnym sensie rodzaj DTPu) natomiast dnia drugiego, czyli 19-go września już o 10:00 rano wspólnie ze Strontem byliśmy obecni na Dworcu Gdańskim. W ulotkach stało, że właśnie o 10:00 rozpocznie się tam DTP ale o tej porze dopiero podjeżdżały pierwsze z prezentowanych składów i pojazdów oraz dopiero rozstawiały się stoiska z materiałami reklamowymi/informacyjnymi. Niedługo potem obejrzeć można było (co uczyniliśmy) najnowsze, zaiste piękne wagony EC i IC (co w porównaniu z pobliskim, od lat nieużywanym peronem, z którego drzewiej jeździło się do Nasielska oraz z przejeżdżającym rejsowymi składami podmiejskimi dawało obraz różnic na PKP czyli pobożne życzenia vs rzeczywistość), zmodernizowany (czytaj: umyty i odmalowany) skład podmiejski, pojazd ratownictwa szynowego (zmodernizowana mini-ciężarówka Mercedes z 1984 roku), drezynę ręczną oraz wóz naprawczy spalinowy. Poza tym na wczesne popołudnie planowane były pokazy tresury psów służących w SOK oraz pokaz antyterrorystów i przejazd darmową kolejką do Grodziska Mazowieckiego (ale o tym za chwilę). Jako, że około 10:30 jeszcze się niewiele działo po obejrzeniu nieczynnego i niemożebnie zarośniętego nieużywanego peronu do Nasielska (tuż za głównym budynkiem dworca) pojechaliśmy 13-tką na Dworzec Wileński napić się kefirku z ogórkiem i cosik przekąsić przed wyprawą go Grodziska. Wracając na piechotę (po praskiej stronie) zauważyliśmy olbrzymią kolejkę ludzi przy ZOO, które z zewnątrz też da się obejrzeć idąc wzdłuż Wisły m. in. osiołki, strusie afrykańskie, bawoły i zebry aż do mostu gdańskiego. Most Gdański jak zwykle dostarczył "wstrząsających" przeżyć przy każdym przejeżdżającym tramwaju... A na Dworcu Gdańskim właśnie miała rozpocząć się prezentacja symulowanej akcji służb antyterrorystycznych i do tego potrzeba było trochę miejsca przy pociągu a ludzie absolutnie nie chcieli słuchać próśb zapodawanych non stop przez megafon przez sympatyczną i wytrwałą panią, żeby antyterrorystom zrobić miejsce - a to jakaś trzęsąca się staruszka prawie wlazła pod koła, a to rozkojarzona młoda matka z dwoma dzieciakami (nietutejsza?) też o mało nie wlazła pod koła brygady antyterrorystycznej. Dopiero groźba odwołania pokazu spowodowała, że co poniektórzy ludzie trochę oprzytomnieli. Ciekawe, czy jak będzie prawdziwy zamach to też rozkojarzone młode matki i emeryci zablokują akcję ratunkową? Ech...
Kolejka do Grodziska okazała się po prostu wystawianym składem podmiejskim, który 13:53 powoli ruszył w stronę Dworca Zachodniego zatrzymując się na Kole i Kasprzaku. Potem, za PKP Wola wjechał na moment na tory dla pośpiechów by przy PKP Włochy podążać do Grodziska trasą podmiejską zatrzymując się na wszystkich stacyjkach po drodze (Ursus, Piastów, Pruszków, Brwinów, Milanówek i Grodzisk Maz.). W Grodzisku czekał już stary, klimatyczny Jelcz - Ogórek ale wypełniony szczelnie ludkami, także do stacji WKD dotarliśmy pieszo. Na miejscu okazało się, że jest już bardzo dużo ludzi, że nie będzie prezentacji i przejazdu supernowoczesnego składu WKD jako, że pojechał na wystawę w Berlinie (i w sumie dobrze, bo poziom ludzi, którzy przyszli na DTP był niestety nie najwyższy - jak to przy darmowych imprezach wielu narzekało, opychało się darmowymi cukierkami rozsypując je po drodze i pchając do Muzeum oraz zabytkowego składu, który kursował w Grodzisku) ale za to planowane kursy zabytkowego wagonika będą jak najbardziej. Muzeum WKD (tuż obok czynnej stacji WKD) jest fajne, ale tłumy nie pozwoliły go dokładnie i spokojnie zwiedzić, także niedługo pewnikiem zrobimy specjalną, niedzielną wyprawę do Muzeum WKD (w ramach tzw. pieszego skitora) - bilety są taniutkie a zwiedzania sporo.
Do zabytkowej EKDki (bo wagonik był jeszcze z czasów, gdy WKD była EKDką) zabraliśmy się dopiero za trzecim kursem, nie chcąc robić tłoku i dodatkowego obciążenia - tak jak prosili kolejarze, niestety w większości przypadków ludzkich tego dnia ich prośby trafiały w próżnię więc my grzecznie przeczekaliśmy dwa kursy zwiedzając w tym czasie warsztaty techniczne (gdzie też niektórzy o mało nie rozebrali na części remontowanych wagoników). Kurs wagonikiem w ścisku i nie był jakoś specjalnie porywający - coś jak kurs starym tramwajem - ale była to jedyna okazja do przejechania się starą EKDką (na krótkim odcinku ze stacji końcowej do Piaskowej) i chyba warto było. Potem wróciliśmy szybkim krokiem na dworzec PKP gdzie o 17:00 miał odjechać skład, który nas tu przywiózł - kłębiło się sporo ludzi i myśleliśmy albo o pójściu z powrotem do rejsowej WKDki albo do PKSu - ale spotkaliśmy fajnych i dawno niewidzianych znajomych z Politechiki (i tak jak my - świadomych fanów komunikacji miejskiej) i postanowiliśmy zobaczyć co z tego zamieszania wyniknie. A jako, że nikt przez megafon "naszego" pociągu nie zapowiedział, oprócz powracających zwiedzających do pociągu zapakowało się też kilka ekip w odzieniu sportowym z piwem w dłoniach (ciekawe, jaka jest przyjemność w piciu ciepłego piwa z puszki w zatłoczonym pociągu podmiejskim?) i troszkę się zdziwili, gdy skład po krótkiej a szybkiej jeździe zatrzymał się dopiero na stacji Warszawa Zachodnia. Tam wysiedliśmy (pociąg jechał jeszcze do Centralnego i na Wschodni) i tyłami dworca Zachodniego (gdzie są m. in. wraki zabytkowych wagonów i unikatowej lukstorpedy - aż żal d... ściska jak niska jest kultura muzealnictwa technicznego w PL (zwłaszcza, ze 100 metrów dalej jest muzeum kolejnictwa, gdzie ta lukstorpeda powinna się już dawno znaleźć!!!) oraz masa nieużywanych torów) dotarliśmy na nieużywaną część dawnego Dworca Głównego gdzie oprócz standardowych dla miejsca i chwalebnie niezaczepnych osuszaczy butelek z tanim winem była też jakaś para, która robiła sobie artystyczne zdjęcia...
Podsumowując - sam pomysł "DTP" był bardzo dobry, bo prawdziwi fani komunikacji miejskiej mieli okazję za free zobaczyć to, czego na co dzień w temacie transportu publicznego zobaczyć się nie da. Jednak mieszkamy w kraju w którym tradycyjnie już nieco leżała organizacja (głównie brak konkretnych informacji dawał się we znaki) i tradycyjnie (niestety jak to u nas bywa w przypadku weekendowych imprez plenerowych) świadomi zwiedzający mieli trochę popsute zwiedzanie przez tak zwanych burków - a mi momentami nawet ręce opadały i strasznie żal mi było szeregowych pracowników kolei, którzy naprawdę się starali, a szarzy ludzie w większości przypadków nie docenili ich ciężkiej pracy. Chyba lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie chociaż symbolicznych opłat np. za zwiedzanie muzeum i warsztatów oraz za kursy zabytkowym składem (niech to będzie chociaż 2zł, ulgowy 1zł) bo to odseparuje "bo za darmo" od "chciałbym zobaczyć, bo jestem miłośnikiem, a nie mam za dużo kasy"). Natomiast transport do Grodziska darmowy był ok, bo wreszcie okazało się, że podmiejskie "kible" nie muszą być brudne i cuchnące.
Ja z wyprawy do Grodziska przywiozłem sobie zbiór znaczków przypinanych do kolekcji (było stoisko z pamiątkami i wydawnictwami - z bardzo atrakcyjnymi cenami - i to mi się podoba: nie "bo za darmo" a bardzo tanio i ci co trzeba, zadowoleni) a Stront przywiózł dla siebie antologię wąskotorówki mareckiej. I wiemy, że warto na spokojnie zwiedzić muzeum WKD bo zbiory są imponujące.
V.Ziutek
--------------------------
Tam byliśmy
Oto porządna dawka relacji z tego gdzie byliśmy. Zaczynamy od relacji, którą przygotował Piotr.
sobota 2004.09.18, Festiwal Nauki, "Kto zwariował - fizycy czy Przyroda", Andrzej Dragan
Co roku (od trzech lat) chadzam na Festiwal Nauki. Zawsze jest ten sam problem - bardzo dużo dość fajnych wydarzeń jednocześnie, coś trzeba wybrać. W tym roku jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że mam rower, więc mogę sprawnie przemieszczać się z miejsca na miejsce. A i tak mam wrażenie, że i tak sporo ciekawych rzeczy mi umknęło, a ja trafiłem akurat na te słabsze.
No a zabawę z Festiwalem Nauki zacząłem w sobotę, od Wydziału Fizyki na Hożej. Ominąłem szerokim łukiem sektor z drobnymi pokazami, gdzie kłębią się tłumy rodziców z dziećmi. Zawsze jest dla mnie zagadką, czemu ci ludzie tam przychodzą, w każdym jednak razie nie chciało mi się stać w olbrzymiej kolejce. Poszedłem na wykład Andrzeja Dragana na temat "Kto zwariował - fizycy czy Przyroda". Wykład na temat paradoksów fizyki kwantowej. Prelegent - młody koleś, umie mówić, widać, że go to kręci, dość nieźle tłumaczy. Na sali tłum, głównie w okolicach 17 lat. Dziwi mnie trochę, skąd wzięły się tam laski z pomarańczowymi torebkami, jest teoria (ktoś mi tak mówił), że to wycieczki szkolne, musem przyprowadzone, żeby się kulturalnie rozerwały. Jeśli to prawda, to skandal.
Ale wróćmy do wykładu. Fajny. Niewiele się nowego dowiedziałem, ale coś tam tak, poza tym sobie odświeżyłem. Problem jest jeden, zresztą to problem nie tylko tego wykładu, i nie tylko Festiwalu Nauki. Slajdy, slajdy, slajdy... Kolesie nauczyli się, że podłączają projektor do laptopa i puszczają co dwie minuty kolejny slajd zawierający kilka zdań z książki i statyczny rysunek. Ej, naukowcy, to tak wykorzystujecie naszą kasę? Macie na biurku kompa mocnego jak całe NASA w latach siedemdziesiątych, a jedyne zastosowanie, jakie umiecie mu wymyślić, to wyświetlanie napisów na ścianie, żebyście nie musieli kredą po tablicy mazać? A gdzie jakieś symulacje, animowane schematy, interaktywne pokazy, stopklatki, mieszanie, wyobraźnia? A może w ogóle odstawić komputer na bok, wyciągnąć kogoś z widowni żeby potrzymał za kabelek, pokręcić sznurkiem, rzucić kulką, pokazać próżnię? Kto to widział tłumaczyć co to jest polaryzacja na przykładzie nieruchomego rysunku? No właśnie - tu aż się prosi, żeby wziąć sznurek, zamerdać nim raz w pionie, raz w poziomie, potem zrobić polaryzator z dwu książek i zaraz każdy zrozumie.
A w dodatku na koniec wykładu wyszedł jakiś koleś i powiedział, że jeśli są jakieś pytania to proszę bardzo, ale jest mało czasu, bo zaraz zaczyna się następny wykład... Wstyd! To po co był ten cały wykład, jak nie można nawet porozmawiać? Poczułem się, jakbym poszedł z wizytą do cioci, a ona by mi powiedziała, żebym pił szybciej herbatę, bo im się spieszy... Oj, nieładnie.
Ale z rowerem zachowali się ładnie. Bo przyjechałem rowerem, a nie wziąłem kluczyka, żeby go przypiąć. Poszedłem na punkt informacyjny i tam bez problemu pozwolili mi go zostawić.
Aha, no i z ciekawostek: facet powiedział, że Einstein i Planck byli ojcami fotonu. Nikt na widowni się nie zaśmiał, może tylko ja myślę obrazami.
sobota 2004.09.18, Festiwal Nauki, "Pomiary bez oddziaływania i kwantowy paradoks Zenona", J. Zieliński.
Jeszcze mniej szołmeński był kolejny wykładowca, który miał wykład o kwantowym paradoksie Zenona i fotografowaniu obiektu bez żadnej z nim interakcji. Mówił o rzeczach niezwykłych, a w jego opowieści nie brzmiało to, jak coś niezwykłego. Ale za to to, co powiedział, rozłożyło mnie na łopatki. Historyjka o lordzie, jego żonie i lokaju. Kto był, ten słyszał.
sobota 2004.09.18, Festiwal Nauki, "Alchemia książki", Muzeum Drukarstwa, Muzeum Drukarstwa, ul. Łucka 1/3/5, prowadziła B. Rogalska
A potem prosto z wykładu (a w sumie to urwałem się w trakcie wykładu Zenona) wybrałem się na "Alchemię książki" do Muzeum Drukarstwa na Łuckiej.
Zapowiedź brzmiała jak coś dla Uli (książki, papiery itp), ale ona była właśnie na destylowaniu olejków eterycznych. Więc pojechałem sam. Kiedy zajechałem na miejsce okazało się, że jestem jedynym uczestnikiem - hm, dziwnie. Ale potem przyszły dwie panie z trójką dzieci. Zaczęło się od robienia papieru marmurkowego (takiego na okładki książek), czyli (jak się dowiedziałem) suminagaszi - bo ta sztuka powstała w Japonii. Wylewa się tłustą farbę (kilka kropel) na powierzchnię wody w kuwecie, bełta patyczkiem, a potem kładzie na to kartkę papieru. I tyle. Fajnie. Każdy zrobił jedną sztukę, a potem poszliśmy obejrzeć muzeum. Jak zwiedziliśmy, papier już wysechł.
Rozmawiałem z Ulą przez telefon i dogadaliśmy się, że ona dojdzie, żeby też spróbować z tym papierem. No więc zostałem na następną turę zabaw z papierami. Tura się zaczęła, a Ula nie mogła dotrzeć. Niestety, autobusy i tramwaje... W końcu Ula dobiegła jak już ludzie skończyli robić papier i szli na górę zwiedzać. Ale poprosiliśmy i Ula jeszcze zrobiła swój papier.
Ogólnie: fajnie, tylko ten koleś, co oprowadzał, trochę się motał, zwłaszcza jak mówił o druku kolorowym; albo nie wiedział co to cmyk, albo nie umiał wytłumaczyć.
Ciekawostka: tam na dziedzińcu jest oryginalny posąg Syrenki z kielichem z warszawskiej wytwórni win, tej co produkuje wino marki wino (tzw. patykiem pisane).
A potem, po alchemii książki, zjedliśmy na skwerku drugie śniadanie (banany, pierniki i sok), Ula pojechała do domu, a ja poszedłem na 15.00 do Instytutu Historii Sztuki UW na wykład i wycieczkę "Warszawo, jaka byłaś naprawdę...".
sobota 2004.09.18, Festiwal Nauki, "Warszawo, jaka byłaś naprawdę... Przemiany architektury Traktu Królewskiego od średniowiecza do XX w.", Instytut Historii Sztuki UW, M. Wardzynski i Z. Michalczyk
Koncepcja była taka: najpierw facet opowie, jak tam przez historię zmieniał się Królewski Trakt, a potem się przejdziemy na wycieczkę. Koncepcja bardzo mi się podobała: kiedyś już chodziliśmy tam z Ulą z książką i oglądaliśmy co i jak, no a tutaj wreszcie dowiem się wszystkiego w pigułce. Praktyka była taka: dwa projektory: komputer i slajdy. Slajdy z rycinami i planami budowli i opowieść. Opowieść trwała, a ja się coraz bardziej gubiłem. Z grubsza kojarzę te okolice - często tamtędy do i z roboty jeżdżę, ale jakoś nie zawsze łapałem nadążyć o jakim miejscu mówimy. I tak coraz bardziej odjeżdżałem, a opowieść trwała, trwała, godzinę, półtorej chyba, i wreszcie jak się skończyła, to okazało się, że jesteśmy dopiero w wieku XVII i zaczyna się druga część wykładu, prowadzona przez drugiego kolesia. Ups, to już było dla mnie za dużo. Poszedłem do domu.
Podsumowując: jak na mój gust to (jak zwykle) szkoda, że kolesie nie wykorzystali lepiej sprzętu, który mieli - mogli napstrykać cyfrą zdjęć, skręcić coś kamerą i ciągle pokazywać o jakich miejscach mówią, to bym się nie zgubił. No ale na sali był ścisk, inni nie uciekali, więc może to tylko ja taki niedomyślny jestem?
A na drugi dzień - w niedzielę - poszedłem do Zachęty na "De natura sonoris".
niedziela 2004.09.19, Festiwal Nauki, "De natura sonoris - o naturze dźwięku i co z niej wynika. Prezentacja muzyki elektronicznej i spektralnej", sala kinowa Zachęty, M. Mendyk i J. Topolski
Wykład w Zachęcie o sprawach na pograniczu sztuki i nauki, więc się bałem. Niesłusznie. Ogólnie: chłopcy opowiedzieli co to jest dźwięk, fala, alikwoty itp. Raczej w domenie częstotliwości niż w domenie czasu się poruszali, jak to niektórzy mawiają. A potem pokazywali, jak w domenie częstotliwości (czyli po prostu na spektrogramie) wygląda muzyka i co tam widać. Najpierw muzyka klasyczna, potem pierwsze próby elektroniczne, a potem muzyka spektralna.
Mam wrażenie, że miejscami tłumaczyli nieszczególnie, i że ci, co przychodząc nie wiedzieli co to spektrogram i alikwota, nie dowiedzieli się tego do końca. Bo ja jak nie wiedziałem co to modulacja kołowa, tak i się nie dowiedziałem (no właśnie, będę musiał to sobie doczytać). Ale z drugiej strony nie wiem, może jakby wzięli sobie za ambicję, żeby to naprawdę wytłumaczyć, to by publikę zanudzili? W każdym razie wszelkie ewentualne niedostatki nadrobili tym, że wszystko pokazywali. Jak mówili, że brzmienie bierze się ze złożenia alikwot, to od razu łapali za komputer i pokazywali, jak składają harmoniczne i jak od razu robi się inne brzmienie. Albo puszczali dźwięk jakiegoś instrumentu włączając po kolei kolejne harmoniczne, tak że na początku nie dało się rozpoznać brzmienia (a trzeba było zgadnąć, co to za instrument), a potem brzmienie stawało się coraz charakterystyczniejsze, aż z publiki ktoś w końcu wołał: "altówka!". No a puszczanie muzyki spektralnej z wyświetlaniem na dużym ekranie spektrogramów na żywo i tłumaczeniem, co tam artysta z tym dźwiękiem robił i jak to na widmogramie widać, było świetne.
Podsumowując: bardzo fajne, dobrze przygotowane. (ps)
I ja się z tym zgadzam. Było świetnie! A propos papieru marmurkowego. Mój kolega, Janes, który w miniony weekend był na imprezie archeologicznej w Biskupinie, powiedział mi, że powinnam żałować, że mnie tam nie było. Robiono tam takie ciekawe rzeczy z papierem. Na przykład takie lanie na wodę tłustej farby... Ha! nic nie straciłam. Jak już przeczytałaś(eś) wyżej - na festwialu nauki już mnie tego nauczyli :) (us)
--------------
Tam będziemy
Mieszkam na Grochowskiej i stawiam na kolejną imprezę na Pradze. Kamionek to przecież moja okolica, a koło Powszechnego i tych szkół przejeżdżam codziennie do pracy. Może w końcu przyjrzę im się z innej strony? Przyjdź i Ty! Na Kamionku też sporo ciekawych rzeczy! Ula
| |