www.warszawa.plLogin | Usenet | Klub | Linki
Tematy: AdministracjaHistoriaLudzieSpołecznośćGeografiaArchitekturaRozrywkaRozwójPrzyrodaTurystykaGastronomiaMediaEdukacjaKomunikacjaBezpieczeństwoSportUsługiKulturaProblemyPraca
Extra: MapaPanorama ▪ Wydawnictwa ▪ UE ▪ Galeria
reklama
Warszawa
 
2004-11-09, 09:00
Archive i Snowman w Stodole - jedyny koncert w Polsce
Archive (Internet + własne zaangażowanie)
Archive
Internet + własne zaangażowanie
9-go listopada w klubie Stodoła odbędzie się jedyny w Polsce koncert brytyjskieog trio ARCHIVE. Jako supoort wystąpi polska formacja Snowman.

O grupach (mat. organizatora):

ARCHIVE - biografia

You All Look The Same To Me (czyli: Wszyscy wyglądacie tak samo). Zabawne, dokładnie tak sobie myślałam, kiedy siedziałam wczesnym rankiem przed Boada’s Cocktail Bar, obserwując snujący się nieopodal młody, modny tłum i przerzucając leniwie strony wydanego przed dwoma tygodniami NME. Ciągle to samo. Każdą nową kapelę – po odpowiedniej stylizacji mającej na celu przyniesienie błyskawicznego sukcesu – narzuca się niczego nie podejrzewającym ludziom. Ale przecież o to właśnie chodzi wytwórniom płytowym – szybki pieniądz, minimalna inwestycja, żadnych długoterminowych planów. Muzyka od dawna już na mnie nie działała – była niczym wielka, jednorodna, bezkształtna masa. Niegdyś płynęła w mojej krwi, ale pozostała po niej jedynie stale powiększająca się pustka. Dawniej, raz na jakiś czas pojawiał się na horyzoncie zespół, który reprezentował dane pokolenie i jednocześnie oddawał atmosferę całej epoki. Velvet Underground, Rolling Stones, Sex Pistols, Jesus and Mary Chain, Stone Roses, Nirvana – czasy, kiedy muzyka była siłą twórczą, dawno już minęły, przynajmniej w moim przekonaniu. Być może wyjaśnia to w pewnym stopniu, dlaczego wylądowałam w Hiszpanii – kraju, którego dziedzictwa raczej nie kojarzy się z jakimiś szczególnymi zasługami dla rock’n’rolla. A mimo wszystko to właśnie w Hiszpanii, w tamtym barze, snując rozważania na temat starych dobrych czasów, kiedy to jeszcze liczono się z rock’n’rollem, jednocześnie opłakując jego śmierć, po raz pierwszy zetknęłam się z muzyką Archive. To było jak spotkanie starego przyjaciela, którego nigdy wcześniej nie poznałam.... Rozżarzona muzyka próbująca wyzwolić się z bólu śmierci. Czułam, że jestem świadkiem zmartwychwstania rock’n’rolla. A było tak: barman, który niedawno wrócił z wakacji w Grecji, gdzie przypadkowo natknął się na Archive, leniwie wsunął kopię You All Look The Same To Me do odtwarzacza, najwyraźniej chcąc wyrwać mnie z odrętwienia. I udało mu się, co więcej – nieumyślnie przywrócił mi wiarę w rock’n’rolla. Wciąż jeszcze gdzieś tam istnieli ludzie, którzy, nie bacząc na kaprysy wymogów współczesnej muzyki i opinie muzycznych tygodników, szli własną drogą, korzystali ze swobody eksperymentowania i rozwijania się. Dla mnie brzmienie Archive było kompletne i w pełni rozwinięte, tak jak brzmienie niektórych wielkich z przeszłości. O miliony lat świetlnych wyprzedzało ledwo ciepłe, szukające poklasku zera rywalizujące o przestrzeń w eterze.

Nie wydawało mi się, żeby Archive powstało z myślą o dziennych emisjach. Szesnastominutowa, epokowa dawka surowych emocji, która z początku przywodzi na myśl Thoma Yorke’a z Radiohead, z domieszką Bad Seeds Nicka Cave. Jednak kilkukrotne wysłuchanie utwierdza w przekonaniu, że jest to prototypowe brzmienie należące tylko i wyłącznie do Archive. Imponująco przemyślana koncepcja, rozwijająca się w kolejnych sześciu nagraniach, które prezentują cały wachlarz najróżniejszych odcieni emocji – od rozpaczy, przez nadzieję, po niechęć do samego siebie i znów rozpacz. Jak się okazało później – płyta zrodziła się ze smutku po utracie bliskiej osoby i prywatnych niepowodzeniach. Mroczne, przygnębiające dzieło miłości, naznaczonej stratą, gdzieniegdzie zabarwione przebłyskami nadziei w warstwie tematycznej i brzmieniowej. Przede wszystkim jednak – ambitna i wybitna całość dużego kalibru.

You All Look The Same To Me - już sam tytuł ma swoją moc. Pomyślałam sobie tamtej nocy, że niezależnie od tego, kto stworzył ten album, dzielił ze mną podobne uczucia. Nie byłam już taka samotna pod gwieździstym niebem Barcelony… Przesiedziałam tak aż do wczesnych godzin rannych, słuchając w kółko albumu i doprowadzając barmana do szału, dopóki nie zgodził się wreszcie odsprzedać mi swoją kopię albumu. Byłam już pewna, ale musiałam wiedzieć więcej – stare dziennikarskie nawyki trudno wykorzenić. Trzeba się było trochę rozejrzeć, przecież tak naprawdę nic nie wiedziałam o tej kapeli, a okładka płyty niewiele mówiła, poza zdawkową informacją, że trzej faceci, którzy założyli Archive, to Darius Keeler, Danny Griffiths i Craig Walker, i że album został wydany w 2001 roku. Do diabła, późno wpadł mi w ręce, miałam sporo do nadrobienia.

Fakt, trochę późno dokonałam mojego odkrycia. Jak się okazało, trzon zespołu, czyli Darius i Danny, są razem już od 1996 roku, kiedy to nagrywali z Roya Arab i Rosco. Jednak nie trwało to zbyt długo, Dany i Darius bardzo szybko musieli szukać nowej wokalistki i kontraktu. W 1999 roku wydali Take My Head, kolekcję symfonicznych kompozycji na nowe millenium, tym razem z wokalistką Suzannne Wooder. Temu związkowi również nie sądzone było przetrwać, grupa boleśnie skomentowała to wówczas: ‘zespołowe więzy są jak małżeństwa i przyjaźnie, czasem się rozpadają.’

I wreszcie wokalista Craig Walker, wcześniej działający w dublińskiej kapeli Power of Dreams, został ostatnim, niezwykle ważnym elementem układanki… Co zadziwiające, trafił do zespołu poprzez ogłoszenie zamieszczone na łamach NME, na które odpowiedział jako jedyny. Najwyraźniej w tym przypadku o biegu wydarzeń zadecydował sam los.

Następnie moje poszukiwania zaprowadziły mnie znad balsamicznego wybrzeża Morza Śródziemnego do równie balsamicznego, acz już nie tak uzdrowicielskiego klimatu studia nagrań, które mieściło się pod kwiaciarnią w Clapham, w Londynie, gdzie muzycy – po intensywnej wymianie maili – zgodzili się na moją obecność w ich świecie. Czułam się zaszczycona. Naruszyłam ich prywatność w szczególnie ekscytującym i płodnym dla zespołu okresie. Z Danny’ego, Dariusa, Craiga i Pete’a Barraclougha, inżyniera dźwięku, emanowała fantastyczna aura kreatywności. Bliscy sobie przyjaciele, wystarczająco mądrzy, aby nie dać się zwieść chwilowej modzie, dyktowanej przez ‘wtajemniczonych’. Velvet Underground, Sex Pistols, Bromley Contingent, czy nawet wczesny Acid House – wszystkimi nimi próbowano w jakimś momencie manipulować. Każdy zespół, reprezentatywny dla danego czasu i miejsca, który ma coś do powiedzenia, zawsze posiada swoją własną scenę, funkcjonującą niezależnie od wszystkiego, co dzieje się wokół kapeli. W przypadku Archive tą sceną była grupa pociągających, szarmanckich osobników i naprawdę czułam, że jestem na początku drogi, która pewnego dnia zawiedzie mnie do czegoś wielkiego.

Wkrótce wyszło na jaw, że za dobrym humorem i samozadowoleniem tych ludzi stoi konkretna przyczyna. Muzycy prawie ukończyli materiał na kontynuację You All Look The Same To Me (płyta ma się ukazać w przyszłym roku), i dopiero co wrócili z posiadłości reżysera filmowego Luca Bessona w Normandii, gdzie przez ostatni miesiąc pracowali nad nagrywaniem orkiestrowych aranżacji do ścieżki dźwiękowej najnowszego filmu Bessona, produkcji własnej wytwórni reżysera, Europa Corp. Film oparto na motywach francuskiego komiksu, który po raz pierwszy ukazał się w 1957 roku. Autorami scenariusza są Luc Besson i Gilles Malencon, producentem został Pierre Ange, całość wyreżyserował Louis-Pascal Couvelaire. Premierę wyznaczono na listopad 2003 roku. Akcja filmu – oparta na odwiecznej walce dobra i zła – toczy się na słynnym torze wyścigowym Le Mans, a wyczarowane przez Archive dźwięki doskonale wyostrzają walory obrazu.

W drodze do studia, gdzie mamy przesłuchać ukończone ostatnio miksy, ciśnie mi się na usta jedno pytanie: W jaki sposób muzykom Archive udało się to osiągnąć? Prościej, niż mogłoby się wydawać. Córki reżysera są wiernymi fankami zespołu, w ich pokojach nieustannie rozbrzmiewała muzyka grupy. To wystarczyło. Reszta, jak to się mówi, niedługo będzie już historią.

Brzmienie Archive jest wiarygodne, mroczne i mocne, momentami przypomina zderzenie czołowe Primal Scream i Kraftwerk, choć ten opis i tak nie oddaje energii tych kompozycji i towarzyszących im aranżacji orkiestrowych, autorstwa genialnego Grahama Presketta. Idealnie pasują one do pejzażu, w którym zostały ostatecznie dopracowane i podkręcone do perfekcji, czyli do posiadłości Bessona – słonecznych, rustykalnych terenów, otoczonych bujną zielenią, do wszystkich tych średniowiecznych dziedzińców i dzwonnic. Jednocześnie piosenki te posiadają studyjne, electro-clashowe brzmienie, które zawdzięczają grupie młodych Paryżan, stanowiących jednocześnie sekcję instrumentów smyczkowych i dętych.

Nightmare Is Over płynie z głębi serca, rzadki to moment wytchnienia, wyczarowujący narkotyczny obraz pełnego zwątpienia Craiga, zatopionego w oparach opium. Delikatna, piękna aż do bólu ballada, będąca zarazem dowodem na to, że muzycy Archive, podobnie jak trubadurzy Bobby’ego Gillespie’go, władają urzekającym, różnorodnym arsenałem dźwięków.

Utwór Leader Theme wypełniony jest ciężkimi beatami z klasycznym ukłonem w stronę Beethovena i Chopina. Znów przywodzi to na myśl Thoma Yorke’a, wychowanego na Sylvii Plath i Albercie Camus. Piękne orkiestrowe przejścia wyrażają utratę kontroli nad rzeczywistością i penetrowanie głębszych pokładów egzystencji. Naprawdę ciężkie.

Bridge Scene to millenijna wersja kompozycji The End, z repertuaru The Doors. Helikoptery Coppoli zastąpiono samochodami wyścigowymi. Gdyby dzisiaj istniało Velvet Underground, to pewnie brzmiałoby bardzo podobnie. Solidna współczesna klasyka.

Nadszedł czas na Archive. Przygotujcie się na pełen odlot. Ja już odleciałam, ale czaję się w pobliżu, czekając na więcej. Jeśli muzyka was rusza, radzę zrobić to samo. Muzycy Archive twierdzą, że w ciągu najbliższej dekady nagrają jeden z lepszych albumów na świecie. Barcelona może poczekać, tu dzieje się coś naprawdę wyjątkowego.

INNES REEKIE. Artykuł pochodzi ze strony www.archives-archive.com
Londyn
Lipiec, 2003 r.


DYSKOGRAFIA Archive

Londinium (1996)   
Take My Head (1999)     
You All Look the Same to Me (2002)
Michel Vaillant (2003)
Noise (2004)

SNOWMAN:

Idea zespołu SNOWMAN powstała na przełomie lipca i sierpnia 2002r, jednak faktyczną działalność zapoczątkował pierwszy koncert w styczniu 2003r. w Klubie Polskich Nieudaczników w Berlinie, który towarzyszył wernisażowi fotografii portretowej autorstwa Julii Szubert. Od samego początku muzyce towarzyszyły wizualizacje. Na pierwsze koncerty przygotowywał je Mateusz Siwek, potem do prac nad nimi dołączyła też Julia.
Początkowo dynamikę i przestrzeń nadawali muzyce Cj Molo (Maciej Molewski- najbardziej zasłużona charakterystyczna postać poznańskiej sceny klubowej) oraz Grześ – basista. Molo odpowiedzialny był za tętno-puls, transowość, siódmy wymiar Jego elektronika oscylowała między delikatnością Mum, klaustrofobicznością Muslimgauze, a minimalnością Aphex Twin. Bardzo często pojawiały się elementy etniczne ze stajni realworld. Uzupełnieniem dla beatu i loopów były transowe linie basu. Do tej zwartej, jak najbardziej low-fi, struktury dochodziły ciepłe analogowe brzmienia klawiszy, przestrzenna niepokojąca gitara i zdecydowanie nie clubowy wokal. Akustykiem był wielki przyjaciel zespołu dj Shorty (Wojtek Wojciechowski z team`u Liga Polskich Bitów). Z całości powstał swego rodzaju most między dwoma teoretycznie odmiennymi nurtami.
Przełomem było pojawienie się wśród instrumentarium saksofonu tenorowego (Paweł Postaremczak) i niedługo później - perkusji (Daniel Karpiński), która po odejściu z zespołu Cj’a Molo, zajęła miejsce samplera.
Od tego czasu skład jest niezmienny. Muzyka zaczęła ewoluować od długich, transowych kompozycji w stronę melodii, konkretu, dziwniejszych - cieplejszych brzmień, szczegółu i klimatu. Był to też moment, który zapoczątkował czas poznawania się na nowo, czas wypracowywania wspólnego języka i docierania się sekcji. Stare kompozycje były poddawane powtórnej aranżacji, nowe coraz bardziej okazywały się odsłaniać muzyczną różnorodność drzemiącą w tym składzie i dodawały sił do dalszej pracy nad strukturami utworów i brzmieniami.
Maj i czerwiec 2004 zaowocowały udziałem zespołu w Festiwalu „Nowe Nurty” oraz stworzeniem ścieżki dźwiękowej dla Teatru Usta Usta do spektaklu „Driver”, który premierę miał podczas Festiwalu Teatralnego „Malta”. W lipcu zespół wziął udział w konkursowej części Festiwalu Rockowego w Węgorzewie, na którym otrzymał wyróżnienie za przekaz sceniczny, a także na prestiżowym Gdynia Summer Jazz Days. Miesiąc później Snowman pojawił się wraz z innymi zespołami z Europy Środkowej na Festiwalu Muzyki Alternatywnej „Globalbeat” w Krotoszynie. Te wszystkie wydarzenia stały się swego rodzaju podsumowaniem rocznej pracy. Aktualnie zespół koncertuje, ale też nagrywa studyjnie materiał na pierwszą płytę.


Aktualny skład:

Michał Kowalonek – wokal, gitara elektryczna, blanc noise
Paweł Postaremczak – saksofon tenorowy
Daniel Karpiński – perkusja
Grzegorz Książkiewicz - bas 
Adam Brzozowski – piano, noir noise
Maciej Frycz – akustyk
Julia Szubert - wizualizacje, manager
źródło: Internet + własne zaangażowanie
Ludzie Fundacji | Wydawca | Informacje prasowe | Ochrona prywatności | Reklama | |
© 2002 Fundacja Promocji m. st. Warszawy Hosted by jHosting.pl - Java Hosting