www.warszawa.plLogin | Usenet | Klub | Linki
Tematy: AdministracjaHistoriaLudzieSpołecznośćGeografiaArchitekturaRozrywkaRozwójPrzyrodaTurystykaGastronomiaMediaEdukacjaKomunikacjaBezpieczeństwoSportUsługiKulturaProblemyPraca
Extra: MapaPanorama ▪ Wydawnictwa ▪ UE ▪ Galeria
reklama
Warszawa
 
2004-05-30, 00:33
Wstęp Wolny opiniuje (TAM BYLIŚMY)
 (Wstęp wolny -:))
Do redakcji:

Ziutek był na Scares Cantores, teraz wspomina.

From vziutek małpa (...) Wed May 26 20:23:29 2004
Date: Mon, 24 May 2004 14:30:56 +0200
From: V. Ziutek <vziutek małpa (...)>
To: piotr_sobolewski małpa (...)
Subject: Relacja z Scares Cantores w piatek

Skares Cantores w Warszawie

21-go maja w warszawskim Kościele ewangelickim p.w. Św. Trójcy wystąpił szwedzki chór Skares Cantores z parafii Grafva.
Chór mieszany z przewagą kobiet (2:1 - dwa rzędy kobiet i z tyłu rząd mężczyzn) rozpoczął koncert jak najbardziej klasycznie - Mozartem.
Potem repertuar mocno zróżnicował się - usłyszeć można było od pieśni z różnych epok (łacina) po klimaty współczesne (norweskie i siłą rzeczy szwedzkie - w językach oryginalnych) a także trochę gospelu - po angielsku.

Słowem - oprócz tradycyjnego brzmienia chóralnego a capella oraz klasycznego brzmienia wspomaganego elektrycznymi organami Skares Cantores zaśpiewali także klimaty zbliżone do ballad jazzowych oraz takie, które wręcz ocierały się o brzmienie muzyki popularnej...
Koncert nie był długi - troszkę ponad godzinkę z bisami włącznie - ale ujął mnie przede wszystkim wspaniałymi głosami, które świetnie współgrały albo z całym brzmieniem chóru albo z partiami solowymi (a solistów było kilkunastu - w różnym wieku i z różnymi skalami głosu).

Podobał mi się też optymizm pani dyrygent, którym pozytywnie zarażała i chór, i kameralną publiczność oraz to, że Skares Cantores po prostu i z uśmiechem (tam gdzie można było) śpiewali pieśni o Bogu - bez nabzdyczenia, patosu i cierpienia wymalowanego na twarzach - tylko tak po prostu, z radością i uśmiechem. I także to, że w godzinkę zapodali naprawdę przekrojowy i ciekawy materiał chóralny.

Grafva to wg słów jednego z chórzystów około 80-tysięczne miasteczko gdzieś w północno -zachodniej szwedzkiej prowincji - jeśli nawet w tak małych mieścinach mają tam tak dobre chóry jak Skares Cantores to fajnie byłoby, żeby sympatyczni Skandynawowie częściej odwiedzali tzw. "Trójkę" przy pl. Małachowskiego!

Pozdrawiam
V.Ziutek

-------------------------------

Tam byliśmy

Sarakina, 2004.05.24

Tak jak zapowiadaliśmy, w poniedziałek wybraliśmy się z Ulką na koncert Sarakiny. Zaraz jak tylko weszliśmy, włożyliśmy szarfy, żeby dało się nas rozpoznać. No i dobrze, spotkaliśmy pewną ilość czytelników WW. Ilość nie była duża, ale to może pomińmy.

Oprócz Sarakiny występował też białostocki zespół tańców bałkańskich o nazwie (żebym nie przekręcił) "chataka". W zespole tańczyła niejaka Eliza, którą mam przyjemność znać osobiście, odbieraliśmy ją z Ulą z pociągu.

No ale zacznijmy od początku. Przy wejściu dostaliśmy ulotki od sponsora (patrz dalej) i jedną ulotkę o święcie 24 maja. Dowiedziałem się z niej, że to dzień śwśw. Cyryla i Metodego, a bracia Cyryl i Metody byli Bułgarami. E, dziwne... zawsze myślałem, że to Grecy. Ulotka była fajna, bo dowiedziałem się wreszcie, po co tu przyszedłem, szkoda tylko, że ten, kto ją pisał, ortografii się nie nauczył, bo by było wogóle fajnie. Potem zanim Sarakina zaczęła grać, to jeszcze Bułgar z brodą poopowiadał trochę, jak to spędzał to święto, jak chodził w Bułgarii do szkoły.
Wspomniał też jako ciekawostkę, że kiedyś mu jakiś Rosjanin wciskał, że cyrylicę wynalazł Lenin.

No a potem wreszcie Sarakina zaczęła grać. Kiedyś myślałem, że Sarakina to jakaś bałkańska wykonawczyni, potem dowiedziałem się, że to zespół z Białegostoku, ale dalej mi się kojarzyło, że tam jakaś laska jest wokalistką. No a tu wyszło trzech kolesi. Grali na harmonii, dudach, fujarce i bałałajce (tak, były cztery instrumenty na trzech muzyków, więc czasem je zmieniali).

Na początku grali spokojnie, sennie, zaczęli wogóle od buuuu... buuu... Ale to dobrze, potem powoli zaczęli rozkręcać, rozkręcać, rozkręcać. Potem był kwadrans przerwy, żeby ci, którym się nie podoba, mogli wyjść nie robiąc sensacji, ale nie było widać, żeby dużo ludzi ubyło, widać ludziom miło grało. Można było się poczęstować czymś co było wystawione w blaszce; ja się nie załapałem, ale zdrapałem kawałek z dna i smakowało jak jajecznica z makaronem, podobno była to banica Można było za pięć złotych kupić los i potem wygrać jedną z nagród: parę płyt Sarakiny, parę koszulek Kliwra i parę butelek wina. No i po przerwie grali dalej i tańczył zespół taneczny. A jak już impreza się całkiem rozkręciła, to zespół kazał widowni też tańczyć, i tu należy się widowni pochwała. Prawie wszyscy tańczyli, a prowadził koleś koło sześćdziesiątki, chyba Bułgar, bo tak wyglądał i znał wcale nieproste kroki tańców. Wogóle było na imprezie sporo Bułgarów, nawet Eliza (która była ubrana w ludowy strój bułgarski) mówiła, że ktoś do niej zagadał po bułgarsku.

No i tak tańce, tańce, zabawa i impreza się skończyła.

Podsumowując: podobało mi się.
Brakowało mi tylko w Sarakinie jakiegoś wokalu, najlepiej żeńskiego, no i może jakiegoś perkusyjnego instrumentu, bo tak to miałem wrażenie, że czegoś w tej muzyce brakowało.

Postanowiłem też (choć Ula mówi, że jej się ten pomysł nie podoba), że pisząc relacje z imprez będę wspominał sponsorów, żeby w ten sposób wesprzeć ludzi, którzy organizują darmowe imprezy. No więc sponsorem tej imprezy była firma Kliwer. Ona zajmuje się organizowaniem szkoleń żeglarskich, obozów, kolonii, spływów kajakowych, obozów zagranicznych itp; i moim skromnym zdaniem należy im się z mojej strony wzmianka w WW, bo to za ich kasę była zorganizowana impreza minionego tygodnia (bo, jakby ktoś nie pamiętał, ten koncert był imprezą tygodnia w poprzednim WW).

Namiar na nich to:
http://www.kliwer.com.pl/

Aha, a ponieważ Ula ma w komórze dyktafon, więc ponagrywała trochę. Jakość jest taka więcej komórkowa (wcale nie jak w tej reklamie z trębaczem, co grał hejnał mariacki przez komórę), ale można je sobie odsłuchać spod:
http://www.rozrywka.jawsieci.pl/sluchowiska/koncert_sarakiny_2004.05.24/

(ps)

-------------------

Wycieczka po Pradze. ul. Białostocka. 2004.05.18

Wycieczkę rozpoczęliśmy przed wejściem głównym na Warszawę Wileńską.
Na ulicę Białostocką weszliśmy tuż przy samym markecie.

Nie pamiętam dokładnie, ale gdzieś tak w połowie długości ulicy było bardzo ciekawe podwórko.
Wielka, czyściutka, pomalowana na biało brama zachęca do wejścia. Na ścianie po prawej był napis o skupie metali, co to go prowadzi jakiś pan z synem.

Wchodząc dalej w podwórze byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni.
Posprzątane, nawet gruz w starym fabrycznym budynku, zajmującym całą ścianę podwórza, jest zgarnięty na czysto. Na ziemi jest wyłożony polbruk ciekawie połączony ze starym kamiennym brukiem.
Jest tam jeszcze jedna ciekawostka, a właściwie zmyłka: ktoś (chyba dla dodania uroku) umieścił na narożnikach budynku metalowe walcowate elementy (może ktoś z Was wie jak one fachowo się nazywają?), które kiedyś wbudowywano po obu stronach przy wjeździe do bramy, żeby koła wozów nie ocierały się o ściany.

W suterenie mieści się galeria Koło.

Idąc w głąb Białostockiej mijamy wytwórnię wódek Koneser.

Kiedyś do tej fabryki dojeżdżały pociągi z Warszawy Wileńskiej, bo w jezdnię przecinają tory kolejowe tworzące ciekawy łuk kończący się w bramie fabryki.

Tuż za bramą skręciliśmy w uliczkę Nieporęcką.
Tam, pod numerem ósmym, w podwórzu, jest bardzo ładna, biała kapliczka.

Ciekawe jest to, że stojąc w bramie i patrząc na tę kapliczkę widać kolejną bramę na wylot podwórza, na ulicę Tarchomińską.
W środku kapliczki, za okienkiem, stoi figurka Matki Boskiej.
Wyjątkowo nie ma na niej ani śladu błękitnej emalii. Jest piękna, czysta, nawet nie bardzo tandetna.
Podświetlenie od środka zachęca żeby się do niej zbliżyć.
Obok rośnie dość stary krzew białego bzu (lilaka pospolitego).
Kiedyś pewnie był krzewinką, teraz jest badylowaty, wygląda bardziej jak mała jarzębina.
Gdy wyszliśmy z tego podwórka byliśmy świadkami klasycznej scenki z Pragi. Grono panów popijających piwo i winko opierało się o trzepak, o ścianę, a stare graty, co tam kto sobie znalazł. Jeden z nich głośniej odezwał się do dziewczyn idących z kilkorgiem dzieci: "- O, idą moje ładne. Chodź, chcesz pieniążka na loda od taty? Chodź do tatusia". Niestety dziecko chowało się za nogi matki i cicho mówiło "nie". Nie trzeba mówić jak zareagowała matka. Poszliśmy dalej.

Na końcu ulicy Nieporęckiej, róg Ząbkowskiej, był malutki lokalik ośrodka zajęć, jakaś świetlica dla dzieciaków z okolicy.
W środku (widać było przez okno) pełno prac plastycznych.
To było jak kropla nadziei na tej krainie nijakości.

Poszliśmy dalej, w lewo.
Kolejnym ciekawym zjawiskiem była figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus z 1908 roku. Wyjątkowo duża. Wielkości naturalnej człowieka.
Z daleka ją widać, bo stoi na samym rogu ul. Korczaka i Ząbkowskiej.
W dodatku skrzy się i świeci korona Maryi, zrobiona, a jakżeby inaczej, z metalowej obręczy, do której powkręcane są żaróweczki.

Poszliśmy sobie dalej ulicą Ząbkowską.
Tuż za skrzyżowaniem, za wysepką, zaczynają się tory tramwajowe.
Nie każdy jednak wie, że nie są to stare oryginalne tory. Nigdy nie jeździł po nich tramwaj!
Wrażenie jednak robią.

[Michał Pawlik: Oj robią wrażenie, robią -:), szczególnie, że jeszcze nie tak dawno jeździły Ząbkowską tramwaje. Tamtędy właśnie wyjeżdżały na trasę z zajezdni na Kawęczyńskiej. Wielka szkoda, że urzędnicy zalali tory asfaltem]

Poszliśmy dalej.
Była to już chyba ulica Kawęczyńska.
Naszym oczom, po prawej stronie, ukazał się piękny drewniany, jednopiętrowy budynek.
Stary, ma ponad 60 lat, a może i więcej.
Stoi prostopadle do ulicy.
Jest w nim kilka wejść, chyba ze trzy.
Pod oknami, suszyły się dziecięce ubrania, 2 stojaki.
Zupełnie swojski klimat.
W oknie pojawił się biały kot z zielonymi oczami.
Psisko, które wybiegło na podwórze obszczekało nas.
Poszliśmy dalej.
Tory tramwajowe przecinały chodnik.
Byliśmy przed zajezdnią "Praga".
Widzieliśmy jak dwa tramwaje wjeżdżały przez bramę.
Zanim jednak zostały wpuszczone, pracownik zajezdni wszedł do obu wagonów, a raczej przez nie przebiegł, sprawdzając czy ktoś nie siedzi w wagonach, czy wszystko jest ok.
Dopiero po takiej kontroli tramwaje mogły wjechać na teren zajezdni.

Trochę dalej, po lewej stronie, na końcu ulicy wznosiła się bazylika.
Byłam w niej kiedyś, jest przepiękna.
Tym razem jednak nie wchodziliśmy do środka.
Brukowana, strasznie nierówna ulica, którą szliśmy kończy się nijak.
Dochodzi do parku, omija go łukiem i zamienia się w asfalt biegnący na drugą stronę torów kolejowych.
A w parku śpiewał przedziwnie jakiś ptak.

Przeszliśmy przez ten park.
Jest naprawdę ładny.
Są tam nawet bujawki dla dzieciaków.
Wyszliśmy na drogę, tą asfaltową.
Okolica, niestety nie była ciekawa, ale pięknie kwitnący rzepak, który sam się wysiał upięknił to miejsce.
Pachniało miodem.

Koniec wycieczki był na pętli tramwajowej 7-ki i 13-tki.
Piotrek wsiadł na rower, ja do tramwaju nr 7.
Była 19:30.
Trasę przebyliśmy w 1 godzinę i 20 minut.
Warto było.

Ula S.

dodał/a: Michał Pawlik
źródło: Wstęp wolny -:)
Ludzie Fundacji | Wydawca | Informacje prasowe | Ochrona prywatności | Reklama | |
© 2002 Fundacja Promocji m. st. Warszawy Hosted by jHosting.pl - Java Hosting