Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Rozrywka

2013.11.20 g. 00:40

Elektrycy w Sali Kongresowej

Roman Soroczyński o koncercie ELO

Od czasu do czasu w świecie muzycznym i wokół niego pojawia się informacja, że … rock’n’roll (czy, jak kto woli, rock and roll) umarł.

Okazuje się jednak, że za każdym razem był to niepoważny wymysł, „kaczka dziennikarska” albo pobożne życzenie co niektórych /na szczęście nielicznych/ przeciwników tego rodzaju muzyki. Skąd wiem, że nielicznych? Choćby stąd, że 18 listopada 2013 roku miałem okazję zobaczyć wypełnioną po brzegi warszawską Salę Kongresową. A wiem od organizatorów koncertów, jak trudno wypełnić sale widowiskowe w robocze dni tygodnia. Koncertujący w poniedziałkowy wieczór zespół Electric Light Orchestra przyciągnął tłumy widzów, wśród których były nie tylko takie dinozaury, jak ja. Tak się złożyło, że siedziałem wśród młodych osób, zaś pod sceną kłębiła się inna grupa nastoletnich fanów „elektryków”. To też był ewenement, bo wielu artystów (bądź ludzi z ich impresariatów) nie godzi się na zbytnie skracanie dystansu między widownią a sceną.

 

Okładka płyty ELO

 

Właściwie obecna nazwa formacji jest nieco dłuższa: Electric Light Orchestra Former Members. Dlaczego? Otóż, pierwsza faza działalności założonej w 1970 roku brytyjskiej grupy dobiegła kresu po szesnastu latach. Część muzyków zespołu grała później jako Electric Light Orchestra Part Two. Dotychczasowy lider zespołu, Jeff Lynne, który (obok Beva Bevana) miał prawa do pierwszego członu nazwy, prosił ich, by nie wykorzystywali go. Dopiero sąd rozstrzygnął tę sprawę na korzyść Jeffa, który wykorzystał szyld ELO, by w 2001 roku wydać solowy album Zoom.

 

W skład obecnej grupy wchodzą zarówno ci, którzy występowali w pierwszej formacji, jak i osoby, które pojawiły się w ELO Part II. Co ciekawe, w przeciwieństwie do większości zespołów, w Electric Light Orchestra Former Members nie ma jednego solisty. W tej roli występowali gitarzyści Parthenon Huxley i Glen Burtnik. Drugi z nich - grający na gitarze basowej - wyczyniał niesamowite harce: stawał na krańcach sceny, wchodził na poręcze loży. Muszę jednak obiektywnie przyznać, że jego głos nie zawsze potrafił „wspiąć się” na wysokie partie. Bardzo ładnie za to śpiewał Eric Troyer, który grał na instrumentach klawiszowych, a pod koniec koncertu również chwycił za gitarę. Solistów – instrumentalistów wspaniale uzupełniali „wymiatający” na perkusji Gordon Townsend oraz grający na skrzypcach Mik Kaminski. Najmniej widoczny był Louis Clark, który w przeszłości pełnił wręcz rolę dyrygenta orkiestry, a podczas ostatniego koncertu grał na instrumentach klawiszowych. Sądzę, że taka rola wynikała między innymi z tego, ze nie wyglądał on na najzdrowszego (nie tylko na scenie) człowieka.

 

Na upartego można uznać, że rolę frontmana pełnił Huxley, który przedstawiał członków zespołu i... dyrygował publicznością. Już podczas pierwszego utworu (a jakże, Prologue!), po krótkim „kosmicznym” intro, lider porwał publiczność do wybijania rytmu piosenki. Niemal każdy utwór wywoływał euforię publiczności. Zespół wykonywał utwory pochodzące z różnych okresów jego działalności i mające różne tempo. Nie będę ukrywał, że spośród wolniejszych najbardziej podobał mi się „Ticket to the Moon”. Ach, te wspomnienia!

 

Jak zwykle na koncertach bywa, bardzo duży aplauz wywoływały polskie słowa, wypowiadane przez członków formacji: Cześć, Witajcie, Dobry wieczór, Kochamy Was, Dziękujemy bardzo.

 

W pewnym momencie Parthenon Huxley zapytał, czy widzowie lubią rock and rolla. Niezadowolony z cichej, jego zdaniem, odpowiedzi powtórzył pytanie. Wówczas odpowiedział mu jednoznaczny, głośny okrzyk „Taaak!”. Wówczas grupa zagrała „Rock‘n’Roll Is King”. Publiczność dała się porwać tej piosence, zaczęły fruwać marynary. Po krótkiej przerwie na wspólną naukę tekstu już cała sala wykonywała utwór.

 

Widzowie na stojąco podziękowali „elektrykom” za wspaniały występ i już do końca bisu (niestety, zbyt krótkiego!) nie usiedli. Po ponownym wejściu zespołu na scenę wdarł się na nią jeden z fanów i zawiesił na plecach Glena Burtnika sweter lub bluzę. Zaś po zakończeniu występu zauważyłem, że inny fan zbierał - mimo oporów jednego z ochroniarzy - kartki, które leżały na scenie podczas koncertu.

 

Sądzę, że podobne były reakcje widzów również w innych miejscowościach, do których zespół Electric Light Orchestra Former Members trafił podczas listopadowego tournée: w Gdyni, w Poznaniu, w Lublinie, w Zabrzu i w Krakowie. Dlatego gratuluję organizatorom – firmie Makroconcert Polska – pomysłu na sprowadzenie, po raz kolejny, grupy do Polski.

 

Interesujący był również pomysł, aby w roli niezapowiedzianego supportu wystąpił polski duet Riffertone w składzie: Jarosław Krużołek – śpiew, Albert Kokoszewski – gitara akustyczna. Młodzi artyści wykonywali piosenki po angielsku i po polsku (w tej kolejności). Nie wyrobiłem sobie zdania, czy ich, bardzo do siebie podobne, piosenki podobały mi się. Czy muszę?



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy